Nie ten czas…

Wróciłam. Z dobrymi wieściami. Z synem, który mnie przywiózł, bo Dziecka Młodsze stwierdziły, że po uroczystości rodzinnej w niedzielę zabiorą mnie do DM, żebym w te upały się nie męczyła jazdą, i że Misiek mnie odwiezie, kiedy tylko będę chciała. Ucieszyłam się, nie powiem. Upały dość mnie wymęczyły, a tak mogłam się przynajmniej swobodnie gościć przy stole nie myśląc o jeździe do DM.

Serdecznie wszystkim WAM dziękuję za moce, kciuki i wsparcie :*  TK nie różni się od poprzedniego, a wyniki krwi są również mniej więcej takie same. Hemoglobina podskoczyła na 6,8, krwinki czerwone odrobinkę spadły i mam 2,8, płytki zaś są w normie, choć poleciały w dół, porównując z poprzednim wynikiem. Reszta też drastycznie nie uległa zmianie wobec poprzednich wyników. Kto doczytał komentarze pod poprzednim postem, to wie, że wyszłam z pigułami.

Chciałam po powrocie zaraz napisać, podzielić się tą radosną wiadomością, włączyłam nawet laptop jak już Misiek odjechał do DM, ale… patrzyłam się w pusty ekran i niemoc mnie ogarnęła. Wyszłam do ogrodu, ukoić nerwy, uspokoić emocje, spuścić trochę powietrza… Zerwałam miseczkę czereśni, drugą truskawek, popatrzyłam jak pięknie się  rozrosła cukinia, a fasolka podciągnęła do góry podczas dwóch dni mojej nieobecności… Koper już kwitnie, można robić ogórki 🙂

 

Przez ponad rok trzymałam emocje na wodzy. Owszem, wkurzałam się, oburzałam, denerwowałam, martwiłam, ale swoje uczucia w tej sprawie okazywałam tylko jednej stronie. Były takie momenty, że miałam ochotę oznajmić tej drugiej, co myślę…po czym powtarzałam sobie w głowie, że nie warto, bo wiecie… betonu łatwo się nie skruszy, a ruszyć gówno, to zaczyna śmierdzieć…Ale przede wszystkim miałam na uwadze własne zdrowie, że nie są mi potrzebne dodatkowe negatywne emocje… wyniszczające…

Do dzisiaj…

Dziś powinnam się cieszyć pełną gębą, a robię to tylko półgębkiem. Ktoś mi zepsuł dzień. To było ważne TK… w mojej głowie. Nigdy nie jest dobry czas na złe wiadomości. Ale! TO NIE JEST TEN CZAS! Dlatego, kiedy w poniedziałek wychodziłam po badaniach ze szpitala, nie wiedząc NIC na temat wyników, to z jednej strony cieszyłam się, że p. Profesor „po cichu” wypuściła mnie zaraz po TK do domu, żebym niepotrzebnie nie kwitła w nim do następnego dnia, bo dopiero rano dostanie opis i podejmie decyzję, z drugiej strony, kolejny dzień czekania…Niby człowiek się nie stresuje, a w podświadomości gdzieś siedzi i czyha…strach. Oczekiwanie na jutro umiliłam sobie krótkimi zakupami, wspólnym obiadem z Dzieckami Młodszymi w indyjskiej restauracji i wieczornymi pogaduchami z PT, która po pracy przyszła do mnie. Wbrew pogodzie i upiornej temperaturze w mieszkaniu zasnęłam dość szybko i spałam snem spokojnym. Żadne odgłosy mimo szeroko otwartego okna do mnie nie dochodziły…Inaczej było poprzedniej nocy, kiedy względną ciszę nocną zakłócała nie p. Basia i jej wydzierający się telewizor, a awantura w starej kamienicy obok bloku. Przynajmniej nie było standardowo 😉

Rano obudziłam się wyspana, temperatura w mieszkaniu spadła z 28,5 w dniu, w którym przyjechałam do 26,6, więc normalnie poczułam rześki chłód ;ppp Zjadłam śniadanie, wypiłam kawę i powoli zbierałam się do wyjścia, gdy zadzwonił telefon…uruchamiający lawinę emocji. W sumie niepotrzebnych. Nie w czas.

Czasem tak się zdarzy, że człowiek pęka. Gdyby ten telefon zadzwonił  po odebraniu wyników, pewnie moja reakcja byłaby inna, a właściwie kolejny raz brak bezpośredniej  reakcji. Emocje wciąż byłyby na uwięzi. Po drugiej stronie jedna z najbliższych mi osób, w emocjach, że nic tylko martwić się o zdrowie…Żeby tylko o jedno…Żeby to pierwszy raz za przyczyną kogoś, kto nie zna umiaru i jest zwykłą HIENĄ!  Nie wytrzymałam. Musiałam zareagować na czyjąś podłość, oszczerstwa, nazywając rzecz po imieniu. W końcu się wtrącić. Nie stać z boku. Okazać  lojalność, bo rodzina to jedność. Na chwilę zapomniałam, że mam do czynienia z betonem. Myślałam, że jak poproszę, żeby ten ktoś się zastanowił, to się opamięta. W słowach. Taaa… Jak zawsze naiwna. Na koniec pewne słowa mnie nawet już nie zdenerwowały, tylko rozbawiły. Ale cała sytuacja mnie zasmuciła i zniesmaczyła jeszcze z innego powodu. Ktoś, kto nic nie zawinił, dostanie rykoszetem. I jest mi z tym źle i przykro, ale nie mogę postąpić inaczej…Ktoś nie tylko mi zepsuł ten konkretny dzień, przy okazji nadpsuł też komuś innemu jeden z najważniejszych dni w jego życiu. A mój w końcu upolowany żakiet na konkretną okazję w tym dniu zostanie w szafie razem z sukienką i butami. Może przydadzą się na inną okazję…

Czy żałuję swojej reakcji? Nie. Żałuję, że nie zareagowałam wcześniej. Dziękuję, że stało się to przed nieuniknionym spotkaniem, bo teraz do niego nie dojdzie. Żałuję tylko, że przy okazji nie dojdzie do spotkań z innymi, bo już raczej nigdy nie będą miały szansę się odbyć. A cieszyłam się na nie. Na te po latach… Ktoś mi to uniemożliwił…Całej mojej najbliższej  rodzinie.

Wciąż na wspomnienie dzisiejszego dnia ryczę, zamiast cieszyć się w głos, że TK nic złego nie wypatrzyło, bo musiałabym to zataić, a nie wiem czy bym  potrafiła… Że następne będzie dopiero (już) pod koniec sierpnia, już po wydarzeniu, na które nie tylko ja czekam… Bardzo mi ulżyło. Tylko dziś jeszcze nie potrafię się tym cieszyć…Może jutro będzie inaczej… Na pewno.

I jeszcze raz z całego serca wszystkim i każdemu z osobna dziękuję za dobre myśli :*