Nic na głowie ;)

Jeszcze zupełnie nie tak dawno, to za mną moja mama krzyczała, gdy wychodziłam z gołą głową na dwór. Bo ja czapek nie lubię proszę państwa, ani żadnych beretów tudzież innych nakryć głowy. Z prostego powodu: moim zdaniem w każdym nakryciu głowy wyglądam beznadziejnie. Ile jednak to ja się nasłuchałam, że się przeziębię, że mi włosy wypadną i w ogóle. Więc odkąd pamiętam, czyli odkąd mój zewnętrzny wizerunek był ważniejszy niż zdrowie ;), nawet jeśli mamie udało się wymóc na mnie wzięcie czapki to lądowała ona w torbie, a ja z goła głową sobie paradowałam. Był jednak taki moment, gdy były modne takie tuby, to się pewnie jakoś fachowo nazywało, ale nie pamiętam, coś co robiło jednocześnie za szal i nakrycie głowy i w tym o dziwo chodziłam…może ze dwie zimy. W dorosłym życiu zakupiłam sobie nawet kiedyś kaszkiet i też parę razy miałam na głowie, ale od lat już nic; no chyba, że kaptur, jeśli takowy moje wierzchnie okrycie posiada, a mnie mróz mocno da się we znaki. Ale jak się pewnie domyślacie, teraz ja krzyczę za własnym dzieckiem to samo, co krzyczała za mną moja mama. Z tą różnicą, że szelmie ślicznie jest w każdym nakryciu głowy, a broni się przed tym jak kiedyś ja..I z tą różnicą, że kupuje sobie co sezon nowe, by leżało w szafie, no i ma mniej włosów niż ja ;))…..