Dzieci jutro wylatują w podróż poślubną na jedną z greckich wysp. Ale zanim wylecą by podziwiać piękne krajobrazy, chłonąć cudowną atmosferę, a przede wszystkim nacieszyć się sobą- dziś jadą do Dużego Miasta. Odwiedzą w szpitalu dziadka, który wczoraj miał zabieg. Pisałam, że Tata po wypadku zamiast lepiej, to coraz gorzej się czuł. Wizyta prywatna u ordynatora zaowocowała wizytą w szpitalu i zrobieniem szeregu badań. Decyzja o pozostawieniu Go i usunięciu płynu, który jak się okazało zbierał się wokół krwiaka, była natychmiastowa. Także dostałam wczoraj telefon ( jeszcze w weekend rodzice byli u nas na wsi), że Tata jest w szpitalu, przygotowywany do operacji…Co przeżyłam to moje…Cieszę się, że reakcja była natychmiastowa, ale wciąż nie wiadomo co z krwiakiem, czy pozostawią do wchłonięcia czy jednak go usuną…Mam jednak wrażenie, że jest w dobrych rękach. Wcześniej inni lekarze zbywali Go tym, że po takim wypadku tak musi być. A przecież już czuł się w miarę dobrze i pogorszenie musiało mieć jakieś swoje źródło…I miało…
A życie sobie plecie…
Od początku roku oboje rodzice nie szczędzą mi szpitalnych wrażeń…
Ot, życie plecie ten swój warkocz ze smutków i radości, ale w tym roku splot jest nierówny…
Ale ja już od dawna wiem, że sprawiedliwości od życia wymagać nie należy…
Niby ulga, ale tak nie do końca…ech…
Niepokój wciąż tkwi…