Pech….

Nigdy nie myślałam, że pech mnie szczególnie upodobał. Choć do szkoły miałam zawsze pod górkę i nie zawsze po drodze to jakoś udało się skończy  edukację na przyzwoitym poziomie ;). Wprawdzie nic w życiu nie wygrałam, jeśli chodzi o jakieś gry losowe, ale szczególnie też w nich udziału nie brałam i nie biorę. Szczęście mam do bliskich mi osób, a niezaprzeczalne w tym, że prawie 8 lat temu wyrwałam się z objęć pewnego skorupiaka. Więc narzekać nie powinnam. Ale w jednym mam pecha. Do fachowców mam pecha. I kto tu poczytuje przez dłuższy czas, to pamięta, że nic w terminie u mnie  się nie dzieje. Nadal czekam od grudnia na fachowca, który pomalował pokój Tuśki, do Miśka tylko swoje akcesoria zdążył schować i zniknął jak kamfora.Wymieniłabym go już dawno na innego tylko, że nie ma żadnego. Wyemigrowali za chlebem…ech…Wymieniałam okna w tym tygodniu, w ostatnim pokoju, który się ostał. Panowie nawet w terminie przybyli, niestety parapety  im się pomyliły, więc to, co miało trwać pół dnia trzy dni trwało i nadal nieskończone jest, bo trzeba je obrobić i znowu nie ma komu…ech…Dziurę w brzuchu wiercę mężowi i wszystkim znajomych coby mi kogoś podesłali…bo widoki mam  wreszcie cudne na zewnątrz patrząc z jednej i drugiej strony przez wielką taflę szyby…a te we wewnątrz…no cóż, oby nie było czekać mi do zimy….