Nie wszystko złoto, co się świeci ;)…

…czyli kuściok o jedzeniu i piciu 😉

Po całym domu unosi się zapach świeżo zmielonej, zaparzonej kawy, przywiezionej prawie hurtowo z miasta (z myślą o obdarowaniu), gdzie na każdym kroku, niemal w każdej kamienicy- czasem na jej dachu- jest serwowana pod hasłem: spacer z kawą... Nie wspomnę już o licznych kawiarniach, restauracjach, manufakturze… Lwów kawą stoi! Nie wypić lwowskiej kawy to niewybaczalne zaniechanie 😉

tu akurat pita w jednej z manufaktur,
ale moje serce skradła ta ze Złotego Dukata 
złota, mocna i oczywiście ze złotym marcepanowym dukatem…

70451347_2640482052711319_2321083468735315968_n

do przetestowania z 40 rodzajów, a ulubioną wybiera się po kolorze…

Miasto pachnie kawą, kusi kawą, a wieczorami młode dziewczęta i stare babuleńki zachęcają do kupienia kwiatów swojej ulubienicy. Zresztą kwiaty ozdabiają restauracyjne ogródki, ulice- jest pięknie!

Ale! nie samą kawą człowiek żyje, coś konkretnego na ząb też się znajdzie 😉 Musowo wareniki u Stefy, które już rok temu podbiły nasze podniebienie- tym razem z ziemniakami i grzybami i druga wersja z serem- oraz kiełbasa z metra z pieczonymi warzywami w Kryjówce przy akompaniamencie wspólnego śpiewania, lecz tegorocznym odkryciem były… żeberka 😀 Normalnie hit! Podane oryginalnie, na drewnianej desce, a wcześniej kelner narysował nam na podkładkach papierowych talerze i sztućce i przyniósł papierowe ubranko (śliniaczek ;p)- na stole stał mega ręcznik papierowy. Cały czas czekali ludzie w kolejce na schodach, mimo wczesnej południowej godziny (stołów na zewnątrz i wewnątrz bardzo dużo), by dostać stolik, bo kto raz spróbuje, to wraca- my już planujemy za rok!

 I zagadka: ile dziennie żeber (w kilogramach) na tych rusztach przerzucają kucharze?

Nie zjeść kultowych żeberek będąc we Lwowie, to niewybaczalne wręcz! 😉 My już to wiemy!

*

Z wieści domowych, to ogarniam rzeczywistość, zupełnie zapominając przy składaniu życzeń urodzinowych Tuśce, że o to kolejny rok minął mi w węźle z OM- 18 lat brakuje do złotych godów 😉 (Nasi rodzice mieli szczęście je obchodzić; my- czas pokaże… wszak cuda się zdarzają ;p) Ogarnąć zaś nie mogę, że nasz Pańcio jako pierwszoklasista cały wrzesień uczyć się będzie bez książek i ćwiczeń. Szkoła się tłumaczy, że miała być jedna klasa, ale są dwie (liczba uczniów się nie zmieniła), więc dostała tylko jedna klasa. Żeby było śmieszniej, szkoła zmienia książki co trzy lata, więc wymyślili, że zakupią całkiem inne podręczniki, niż ma klasa równoległa, bo akurat te obecne już są trzeci rok, więc za rok nie będą musieli kupować nowych (o ile znów nie będzie dwóch klas)- jak dla mnie, to jest kompletnie pokrętne tłumaczenie, a rodzice, którzy zakupili podręczniki we własnym zakresie, ponieśli koszty nadaremno. Pani wychowawczyni zapowiedziała rodzicom, że po otrzymaniu podręczników, dzieci mają nadrobić zaległości… w domu. I nie wspomnę już o niedopasowanym krzesełku i stoliku- Pańcio siedzi z kolanami pod brodą… wrr…

Tata nie może dostać leku na cukrzycę- nie ma w aptekach w całym DM…

Ech, lepiej idę sobie zaparzyć kolejną kawę do szarlotki upieczonej przez Tuśkę.

(Zońcia chodzi już jak szalona, najlepiej trzymając coś w obu rączkach- często brakuje jej trzeciej ;p- i cały czas gada i się uśmiecha).

Pięknego (nie)pechowego piątku! 😉