Jesienne dni…

Już nastały. Przez kilka dni z rzędu padało, co mnie akurat bardzo cieszyło. Może będą grzyby w naszych lasach? Suszonych mam po kokardkę, również zamarynowanych w słoiczkach, ale takie świeże w śmietanie…ech… no marzą mi się. W każdym razie deszcz bardzo potrzebny i nie przeszkadzał mi brak słońca. Jego deficyt odczuwam najbardziej zimą, kiedy to dzień krótki, pochmurny i durny 😉 Dziwne to było lato. Przemknęło jakby niezauważone. Kolejny rok przypisany i kolejny raz świętowanie na wyjeździe. W tamtym roku w w Pieninach, w tym nad Bałtykiem. Mam zamiar się zresetować, otulić się samymi przyjemnościami, pozytywnymi myślami. Przewietrzyć głowę. Stresuję się dzieckami własnymi- każdym z innego powodu… Ech.

za chwilę zbrązowieją i będą same spadać, a jeszcze zeszłoroczne nie są zjedzone

Jeżdżę bez dokumentów, zorientowawszy się dopiero kiedy potrzebowałam ich podczas wizyty u notariusza. Zresztą byłam przekonana, że już nie potrzeba mieć przy sobie prawa jazdy- ale nie! Od razu wiedziałam- zajrzawszy do torebki, którą miałam ze sobą podczas ostatniego mojego pobytu w DM- że w domu ich nie mam. Na szczęście Misiek sprawdził w mieszkaniu, i są! Ulga, że nie muszę wyrabiać nowych. Drugi fuks to taki, że paszport mam ważny do października. A trzeci będzie, gdy do 14 września nie będę miała kontaktu z drogówką ;p

Uśmiechu dla Was 🙂