Osiem godzin…

Można się wściekać na system, ale to czynnik ludzki najczęściej zawodzi. I kiedy trafisz na takie jedno słabe ogniwo, to wszystko ci opada i chce się wyć… albo komuś przyłożyć. Choćby słownie.

Pan Doktor troskliwym głosem stwierdził: I co ja mam pani powiedzieć? Tak, wiem, nie kala się własnego gniazda, ale jak to Misiek stwierdził, gdyby zdarzyło się to w Stanach, to już siedzielibyśmy u dyrektora szpitala. O co chodzi?? O to, że naprawdę przesympatyczny Doktor, ale przede wszystkim kompetentny, spokojnym głosem, obejrzawszy i przeczytawszy wszystkie wyniki i wysłuchawszy ścieżki diagnostycznej, stwierdził,  że to nie na jego oddział (chirurgia) Mam powinna być przyjęta, już nie mówiąc o skierowaniu do poradni, tylko na SOR-ze od razu powinno być przyjęcie na oddział leczenia chorób płuc lub ustalenie terminu tegoż. Na SOR- ze byłyśmy tydzień temu i tam bździągwa a nie lekarka pokierowała nas jak pokierowała, twierdząc, że nie da się „przeskoczyć” poradni. Co właśnie ciut zbulwersowało Doktora, ale powiedział to, co powiedział, czyli nic. (Za to wyraz twarzy miał zatroskany).

Pan Doktor (jesteśmy obie oczarowane- ten głos, ogrom empatii i, co tu dużo mówić- niezły przystojniak 😜), wytłumaczył, że jakby mógł, to od razu pokierowałby tak, że Mam zostałaby przyjęta, ale może dać tylko skierowanie opisane w ten sposób, że nie powinno już być żadnych problemów. No to ponownie udaliśmy się na SOR. Tam kilkugodzinne oczekiwanie na przyjęcie przez lekarza. Misiek zaopatrzył nas w kanapki i kawę, bo tylko wodę wzięłyśmy ze sobą- inaczej padłybyśmy tam trupem z wygłodzenia😉 Mam oprócz nazwania lekarki idiotką i chęcią wysadzenia całego SOR-u w powietrze i powtarzaniu co chwilę,   że chce do domu, dzielnie znosiła czekanie😉

O dziwo, przyjmujący młody lekarz pulmonolog od razu poważnie podszedł do tematu  (również zaskoczony, że tydzień temu Mam należycie nie została potraktowana, i tak jak poprzedni lekarz, miał dylemat czy te wyniki wystarczą na komisję onkologiczną. Zapytał się Mam, czy jest przygotowana, żeby dziś zostać, bo następny termin to  dopiero 19 grudnia. Zanim pytanie dotarło do adresatki, ja już odpowiedziałam, że tak. Pan Doktor udał, że nie słyszał, kto odpowiedział i zaczął mi tłumaczyć, że jutro rano odbędą się konsultacje czy potrzebna jest dalsza diagnostyka, czy od razu komisja. Ufff… Po ośmiu godzinach Mam w końcu znalazła się na szpitalnym łóżku… sama w czteroosobowej sali z łazienką. Sama najchętniej  położyłaby się obok na jednym z wolnych łóżek i już nigdzie się nie ruszała, bo te wszystkie nowoczesne kanapy i szczebelkowate ławki w poczekalniach dały mi i nie tylko mi (Misiek stwierdził, że siedzenie na czymś takim grozi wizytą u specjalisty; projektantowi zasądziłabym kilkugodzinną posiadówkę) nieźle w kość. Również ogonową. Dlatego za propozycję pójścia na kolację z Dzieckami Młodszymi, podziękowałam i grzecznie odmówiłam, bo przed oczami miałam już tylko wygodną kanapę w mieszkaniu.

Były też momenty wzruszające w tym dniu. Zdjęcie Zońci gryzącej (ha, wyszedł jej ząbek) jeden z prezentów od Mikołaja. Radość Pańcia, że Mikołaj nie zawiódł i dostarczył jedną rzecz z listu do niego, tak pieczołowicie tworzonego (kolejne będą już pod choinką), ale najbardziej wzruszyła mnie emilka, która zaczynała się słowami: Kochana moja Mikołajowa Pomocnico, dziękuję Ci…  Ech… co tu ukrywać, cieszę się, że choć nie miałam siły i głowy do tego, żeby zrobić paczkę i wysłać, to w poniedziałkowy wieczór poklikałam trochę, a kurier nie nawalił i dostarczył na czas. Pięknie jest sprawiać radość dzieciom, które nawet od święta nie bardzo mogą liczyć na prezenty, bo w domu budżet się nie domyka. I dzięki tym chwilom ten dzień nie był dniem upiornym, i mogę powiedzieć, że Mikołaj nie zapomniał i o mnie, choć żadnego „namacalnego” prezentu nie dostałam. Ale słowo DZIĘKUJĘ wypowiedziane od serca, ma ogromną wartość, bo potwierdza, że pomaganie, obdarowywanie ma sens i sprawia ogromną radość. Czasem większą niż otrzymywanie. Już w mieszkaniu przyszedł SMS od Eli (p. sprzątającej), która meldowała, że plan wykonany (czysty dom łącznie z powierzchniami szklanymi) i słowami podziękowania- Mikołaj o dobrym serduszku o mnie pamiętał- znów mnie uśmiechnął.

Wieczorem do mieszkania dotarła PT, i tak wespół w zespół ustaliłyśmy, że zrobimy razem uszka do barszczu. Bo uszka muszą być i muszą być z leśnych grzybów. To jedyny stały kulinarny element, którego nie może zabraknąć, nawet jeśli tradycyjnych świąt w tym roku nie będzie…

Ale najpierw od rana szpital, Misiek mnie zawiezie. Jak dobrze, że mam go tu na miejscu… Źle spałam ostatniej nocy i wątpię, żeby ta była spokojniejsza.