Obyś cudze dzieci…

Jako mała dziewczynka bawiłam się w różne zabawy, znane chyba wszystkim dzieciom. Najbardziej jednak lubiłam  zabawy  na dworze: z chłopakami w strzelaniny,  w podchody albo w piłkę czy inne gry. Nigdy, przenigdy nie bawiłam się w szkołę. Pamiętam jakie katusze cierpiałam, gdy będąc na zimowych feriach u cioci, ta poprosiła mnie bym jej córkę- cztery lata młodszą kuzynkę- poduczyła matematyki. Od tamtej pory wiedziałam, że cudzych dzieci, to ja uczyć nie potrafię. A właściwie to nie chcę. Bo nawet nie o to chodziło, że tłumaczyć nie umiem, ale o to, że oporność materiału zawsze mnie mocno irytowała. Zwyczajnie ta irytacja się ze mnie wylewała. Bo ileż można tłumaczyć w kółko to samo? Los  wprawdzie oszczędził mi uczenia własnych dzieci – jak już, to sporadycznie- ale za moją zgodą, choć bez aprobaty, „zmusił ” do posługi sąsiedzko- przyjacielskiej, i nie swoim  pociechom od czasu do czasu pomagałam, tak jak umiałam.  Nawet z dobrym skutkiem, choć z nadszarpniętym zdrowiem psychicznym. No bo jak można nauczyć kogoś ułamków, jeśli nie umie tabliczki mnożenia? A tabliczki nie da się wytłumaczyć, trzeba wykuć na pamięć i już! W każdym razie od zawsze wiedziałam, że uczyć cudze dzieci, to jakaś masakra, wiec wielki szacun dla wszelakiego grona nauczycielskiego miałam i mam! Przede wszystkim chyba za cierpliwość i trzymanie irytacji na wodzy.

Mam stażystkę. Nie pierwszą i pewnie nie ostatnią. Nie najmłodszą, ale i nie najstarszą. Uczy się, i teoretycznie ma na naukę pół roku. Praktycznie po pół roku powinna znać cały zakres prac. Codziennie ma do wykonania to samo zadanie, i tak już od ponad dwóch tygodni. Gdy po raz kolejny zapomniała o tej samej czynności, zasugerowałam, by na dużej kartce, dużymi literami zapisała sobie  jako przypominacz. Oburzona odpowiedziała, że  przecież ona  się  dopiero uczy, a na  tę naukę ma pół roku. W odpowiedzi usłyszała, że chyba nie ma zamiaru uczyć się jednej  i tej samej czynności przez pół roku? Bo to tak, jak mnożenie i dzielenie  w matematyce. Podstawa,  bez której dalsza nauka nie ma sensu… A proponując „ściągę” właśnie ją uczę, bo inaczej nie potrafię komuś wbić do głowy, to co powinien zapamiętać. No bo jak nauczyć kogoś pacierza na pamięć? Elementarnego ABCadła? Wszak tu rozumieć nawet nie trzeba!

Opadło we mnie wszystko, a…irytacja sięgnęła szczytu…

Obyś cudze dzieci…oby nie!