O seksie bez seksu…

 

Zamiast: witaj kochanie, jak minął ci dzień…Słyszy obcesowe: będzie, czy nie będzie? Seks.

Do domu wraca pan i władca. Żywiciel rodziny. Mąż. A mężowi seks małżeński należy się jak psu miska. Codziennie.

Nie przytuli, nie porozmawia jak człowiek, za to wymaga, by obowiązek został spełniony. Nie dostrzega pragnień drugiej strony. Niesubordynacje postrzega jako zdradę. Dosłownie. Nie mieści mu się w głowie, że można żyć w celibacie, śpiąc obok pod jedną kołdrą w jednym łóżku. Więc węszy zdradę, podejrzewając, że zdradzany jest nawet z własnym przyjacielem, czy z… księdzem…Bo niemożliwością jest po prostu nie chcieć. Jak to? Z własnym mężem? A, że  mąż gbur, cham, sknera i egoista do kwadratu- o tym nie pomyślał. Ani o tym, że awantura czy nawet zwykła kłótnia, nie  u wszystkich kończy się zgodą w łóżku. Że lepiej jest sobie  wszystko wyjaśnić jeszcze  przy stole, przeprosić, przytulić…Niż w gniewie, z urazą kłaść się do łóżka.

A ona? Choć wie, że brak odmowy wiele by zmienił, to nie potrafi się przemóc. Czuje się jak własność. Rzecz, bez szacunku. Dlatego się buntuje. I kółko się zamyka. Cierpi i popada w depresję.

Wysłuchałam.  Pomóc nie potrafię.

Zastanawiam się, ile jest takich małżeństw, w których mąż uważa, że seks jest obowiązkowy bez względu na wszystko…