Gdy stajemy przed ołtarzem lub urzędnikiem, żeby zalegalizować wspólne uczucie, to wszyscy wierzymy w miłość i uczciwość małżeńską. Inaczej bezsensu byłoby podejmować taką decyzję. Jak bardzo ta nasza wiara ma odzwierciedlenie w rzeczywistości, to czas zweryfikuje. Jednak o ile można zrozumieć, że miłość niekoniecznie trwa wiecznie, bo zmieniają się okoliczności, a co za tym idzie my sami również, to trudniej zrozumieć, gdy przy rozstaniu zabraknie zwykłej ludzkiej uczciwości.
Ma wyrok w ręku i powinna odetchnąć z ulgą, bo sąd postanowił, że mieszkanie jest jej. Musi tylko przez kilkanaście lat, co miesiąc wpłacać pewną sumę na konto byłego. Nic dziwnego, w końcu to mieszkanie zostało nabyte, kiedy byli już małżeństwem. To nic, że za pieniądze jej rodziców, którzy wierząc w uczciwość i pewnie w wieczną miłość kupili lokal w dobrej dzielnicy dużego miasta zapisując w 1/3 na córkę, zięcia i wnuka. Nie pomyśleli wtedy, żeby swą jedynaczkę zabezpieczyć w razie rozstania, bo w ogóle takimi kategoriami nie myśleli. To byli ludzie starej daty, dla których przysięga małżeńska była na dobre i na złe. Nie przewidzieli, że złe może się stać, zresztą sama obdarowana również w takiej kategorii nie myślała. Co myślał jej mąż- nie wiem. Z perspektywy czasu i tak nie ma to już znaczenia. Jeszcze w trakcie trwania małżeństwa dorobili się drugiego mieszkania, które przy rozstaniu ona wspaniałomyślnie mu oddała, nie widząc z jego sprzedaży ani złotówki. Uczciwie pomyślała, że to on swoją pracą na nie zapracował, bo ona w tym czasie zajęta była wychowywaniem dzieci i ewentualnie służyła swoją wiedzą i pomocą. Tak, miała również swój wkład w jego zawodowy sukces, ale według niej niewspółmierny. Po czasie dowiedziała się, że ma, a właściwie miał konto, a na nim pokaźne środki płatnicze, o których nic nie wiedziała, a ona była zatrudniona w jego firmie tak naprawdę tylko na gębę, a nie na papierze. Ale najbardziej przeraził ją nakaz komorniczy, gdy okazało, że były ma długi. Uczucie oszukania zamieniło się w stan zagrożenia, gdyż wizja utraty mieszkania zawisła nad nią jak miecz Damoklesa. Musiała podjąć walkę. Jeszcze wtedy miała nadzieję, że były mąż okaże się na tyle przyzwoity, że zrzeknie się swoich praw do mieszkania, choćby na któreś z dzieci. Nic z tego. Żadne negocjacje, a właściwie ich notoryczne unikanie nie przyniosły skutków. Zaangażowanie jego rodziny również, gdyż matka i brat nie mieli zamiaru wtrącać się w sprawy dorosłego faceta. To nic, że ojca wnuków, bratanka i bratanicy, na których nie łożył ani złotówki. Tak, nie zwróciła się o alimenty na dzieci i dziś już sama nie rozumie tej decyzji. Na początku rozstania opłacał jeszcze prywatne zajęcia, ale po niedługim czasie okazało się, że z czesnym zalega. Skończyły się również sporadyczne spotkania jego z dziećmi. Została z problemem sama, bo jej rodzice już od kilku lat nie żyli. Do sądu poszła z konieczności. Pozbierała wszystkie dokumenty. Sąd z matematyczną dokładnością odliczył od wartości mieszkania wszystko co mógł odliczyć, nawet komorniczy dług. I tak wyszło, że musi spłacić byłego. Gdyby od początku miała zasądzone alimenty, to ich suma przekroczyłaby kwotę spłaty i sąd mógłby je odliczyć. A tak, mimo tego, że przez lata ojciec nie łożył na własne dzieci, to w tej chwili to on dostanie od ich matki comiesięczny zastrzyk pieniędzy…
Ona już nie wierzy w żadną małżeńską uczciwość, bo przecież były mógłby się tej spłaty zrzec. Będzie dalej walczyć.
Po takich historiach moje podejście do wspólnoty majątkowej chwieje się w posadach. Nie, nie zmieniam zdania, bo wciąż uważam, że zanim się powie sakramentalne tak, to trzeba mieć zaufanie co do uczciwości własnego partnera czy partnerki. Jestem przekonana, że już wcześniej można nabyć podejrzenia, że niekoniecznie nasz wybranek(a) w takiej czy podobnej sytuacji zachowa się przyzwoicie. Z drugiej strony miłość może przysłonić wiele, ale to nie znaczy, że powinniśmy być ślepi.
Być może jestem naiwna, ale w opisanym przykładzie, znając to małżeństwo od samego jego początku, wiem, że były symptomy, które wskazywały na to, że on w takiej sytuacji może okazać się nieuczciwym i bezuczuciowym facetem, a co za tym idzie mężem i ojcem.To nie tak, że nie jest ten fakt dla mnie zaskoczeniem. Jest, gdyż dobrze pamiętam jego dobre cechy. A paradoks polega na tym, że nikt nie wie, które cechy w człowieku wezmą górę. Więc czy można się zabezpieczyć? Pewnie tak, ale czy w momencie zawarcia małżeństwa ktoś o tym myśli? Przecież wraz z miłością nie musi się ulotnić uczciwość. No, chyba że tej uczciwości nigdy nie było.
To moje zdanie, być może naiwne, ale tak właśnie myślę.
Nie było.