Obrazy…

Zamykam oczy. Pod powiekami jak taśma filmowa przewijają się obrazy. Różne. Przyjemne. Jeden z nich zatrzymuje się na dłużej. To niewielki domek z tarasem przy nadmorskiej plaży. Siedzę na rozgrzanym piasku, a moje stopy obmywane są przez fale. Sama, wokół pusto, bo to mój kawałek podłogi. Kraina szczęśliwości, w której nikt nie mówi jak i co mam robić. Tam, gdy tylko otworzę oczy mogę przejść się brzegiem morza. Zbierać muszelki i myśli niepoukładane, a jak przyjdzie ochota zanurzyć się w morskiej pianie i płynąć w stronę horyzontu. I później na skąpanym w słońcu tarasie wypić kawę lub herbatę, objadać się szarlotką z lodami. Zaprosić wszystkie bliskie mi osoby i rozmawiać, rozmawiać przy szumie fal, śpiewie ptaków i zapachu kwiatów. A wieczorem na plaży rozpalić ognisko, piec w nim kiełbaski, pić czerwone wino i wspominać, wspominać i planować przyszłość. Tańczyć pod rozgwieżdżonym niebem, boso w zwiewnej zielonej sukience…
Otwieram oczy. Jutro piątek, znowu szpital. Czas na inne obrazy…