Jak dobrze wstać…

Skoro świt… (dla niektórych świt jest jeszcze o 8.30). Wypić szklankę wody z cytryną i miętą, wyjść do ogrodu jeszcze ze snem na rzęsach, nie przejmując się strojem nocnym i włosami sterczącymi w każdą stronę. Zerwać kilka czereśni prosto do ust, przyjrzeć się dojrzewającym truskawkom na krzaczku (już konsumowane). Z grządek zerwać sałatę, rzodkiewkę, szczypior, koperek i botwinkę na zupę, bo choć ukrop codziennie na dworze, to jeść coś trzeba- tak stwierdziłyśmy z PT wieczorem dzień wcześniej, zanim położyłyśmy się spać przed północą znużone dniem. Ona pracą w DM i jazdą do mnie, ja niemiłosiernym upałem, że nawet Pani sprzątającej zakazałam się tykać okna salonowego, które miała w planie. Plany są po to, żeby je zmieniać- nikt tego nie wie lepiej ode mnie. Wieczór przyniósł wytchnienie w postaci wzburzonego nieba- jak cudownie jest moknąć w letnim wiosennym deszczu- przyjazdem Rodziców, powrotem Tuśki, obecnością PT, a jeszcze mają zjechać Dziecka Młodsze.

Pozwoliłam się wyspać przyjaciółce, choć to poranki są obecnie najbardziej atrakcyjne, szykując na jej powstanie pomidory z serem kozim prosto  (tu bym polemizowała) z Hiszpanii, zerwaną bazylią rosnącą na tarasie i oliwkami- namaszczając to wszystko oliwą z oliwek z ziołami roztartymi w moździerzu…

Można zacząć dzień ze smakiem…

Pięknych dni dla Was! 🙂