Czarna owca…

Dobrze znam swoje reakcje na pewne powtarzalne sytuacje wynikające z braku reformowalności. A dosadnie mówiąc: z czyjegoś niedouczenia, arogancji, ignorancji …   Irytacja sięga zenitu i dużo mnie kosztuje, by zwyczajnie nie wybuchnąć. Nawet jeśli  udaje mi się zachować pozorny spokój, to i tak tembr głosu charakterystycznie się zmienia. Nie cierpię, gdy ktoś uwagę o błędach traktuje jak zamach na swoje „ja” i, odpowiada  kompletnie  niemerytorycznie, z pretensją w głosie, że owe błędy mu są wytykane. Kolejny raz… Zaznaczam, że są to sytuacje, kiedy zobowiązana  jestem do oceny, szkolenia, egzekwowania. Zdaję sobie sprawę, że ta moja irytacja potrafi ze mnie wyleźć każdym porem skóry, mimo że staram się trzymać ją na uwięzi. Są jednak osoby, które najspokojniejszego człowieka potrafią wyprowadzić z równowagi. I to zwykłą ludzką  własną tępotą.

Wiem, wiem, ale ten ton…Bon ton…itp. Mogę się bić w pierś…bo tembr itd…I biłabym się, gdyby nie drobny fakt. Rzeczowy ton bez słodkich ozdobników, ktoś myli z pokrzykiwaniem. Gdyby to tylko o mnie chodziło,  to w końcu uwierzyłabym, że irytacja zerwała się z uwięzi i bez mojego świadomego udziału daje komuś popalić. Ale…dotyczy to kilku innych osób w kontaktach z tą jedną niereformowalną. Co gorsza, pozostali wraz z upływem czasu, nie chcieli już mieć z nią  więcej do czynienia. I miałam „bunt na pokładzie”.  A jak to w życiu najczęściej bywa, osoba ta do niczego się nie poczuwa, wręcz uważa się za poszkodowaną. Wygodnie jest być nieodpowiedzialnym ignorantem, który ma tylko prawa, i żadnych obowiązków….no może oprócz jednego- obecność. Tylko i ona jest nieobowiązkowa, a raczej nie zobowiązująca.  Bo jeśli jednej ze stron nie pasuje, to fora ze dwora…I na pokładzie znowu zapanuje harmonia…

A wszystko i tak ma swoje konsekwencje…

Hmm… ostatnio zbyt często odnoszę wrażenie, że solidność jest towarem deficytowym, a niektórzy w ogóle nie wiedzą, co to słowo oznacza…eh…