Małymi kroczkami…

Wymęczył mnie pobyt w DM. Najbardziej czas spędzony w szpitalu, niby w większości przesiedziany, nie licząc wyjścia po zakup kanapki i soku, od czasu do czasu dreptania korytarzem dla rozprostowania kości… Dwie i pół godziny na izbie przyjęć, a potem na oddziale, razem ponad sześć godzin. Prawie już warczałam z wymuszonym uśmiechem w kierunku Doktorowych i Profesora, którzy co chwilę zapewniali mnie, że jak wyniki będą okej, to wyjdę z pigułami, nawet jeśli apteka będzie już zamknięta. I tak piguły czekały na mnie, ja na wyniki…bijąc się z myślami czy nie wiać stamtąd i zgłosić się na drugi dzień. Żeby jeszcze pogoda sprzyjała spacerom, ale nie… Choć temperatura przyzwoita, to wiał zimny wiatr. Krwinki mam uparte (ciekawe po kim?) i zarazy nie chcą się namnażać. Dobrze, że choć stoją w miejscu od poprzedniego badania, ale Profesor, który sam został już na placu boju, zaprosił mnie do swojego gabinetu na pogawędkę. Obiecałam jeść wątróbkę i zagryzać buraczkiem ;p

Już ponad dwa lata, co cztery tygodnie a czasem częściej bywam na izbie i na oddziale, i zamiast być sprawniej, to jest coraz gorzej. Tony papierów jakie muszą wytworzyć lekarze przy przyjęciu za każdym razem, to przechodzi ludzkie pojęcie. Bo nikt nie wie po co i na co. Sam Profesor powiedział, że 3/4 tego, co się znajduje w mojej teczce, to lekarzowi jest kompletnie nieprzydatne, nie mówiąc już, że są to dane powielane, no i są one też w formie elektronicznej.

Mimo wzrostu wydatków na służbę zdrowia, ta ma ogromną zadyszkę. Może gdyby ministerstwo wywiązywało się ze swoich obietnic i dotowało z budżetu, a nie liczyło tylko na wzrost, który jest wynikiem wyższych składek na NFZ, bo lepiej zarabiamy, to sytuacja uległaby choć odrobinę zmianie na lepsze. Niestety, rząd ma inne priorytety dofinansowywania. Brak na to słów… Świat medyczny gna do przodu, powstają nowe leki, innowacyjne metody badania, a u nas na SOR-e umierają ludzie, nie doczekawszy się lekarza…

We wtorek kilka pacjentek, mimo iż miały wcześniej ustalony termin przyjęcia na zabiegi, zostały odesłane z kwitkiem z terminem na po świętach. Po raz pierwszy byłam świadkiem czegoś takiego. Ale! Jest też dobra wiadomość. Naszemu kierowcy po wizycie w szpitalu na konsultacji, ustalono termin usunięcia zaćmy nie za dwa lata, nie za rok, nie za miesiąc, ale za 10 dni 🙂 Szpital w miejscowości położonej niedaleko DM. Jakby ktoś potrzebował, to jest możliwość bez czekania latami. (Na ten przykład w szpitalu w ŚM czeka się ponad rok. W DM w klinice to nawet się nie orientowaliśmy).

W środę ledwo się obudziłam, po tak intensywnym dla mnie wtorku. Zaraz po szpitalu pojechałam z Dzieckami na obiad, a że był on na Starym Mieście, to poszliśmy spacerkiem na dziedziniec kamienicy, w której Misiek ma kawalerkę, żebym zobaczyła, jak pięknie został urządzony (ostatnio jak tam byłam to było zwykłe pobojowisko po budowie, na którym ludzie parkowali auta). A potem jeszcze pojechaliśmy do CH na małe zakupy.

Podobno człek dla zdrowotności powinien robić dzienne 10 tysięcy kroków. Ja we wtorek zrobiłam ponad 4,5 tys. i zaliczyłam 5 pięter, a czułam się jakbym co najmniej weszła na Śnieżkę ;p Po powrocie do mieszkania to już miałam tylko siłę na pogaduchy z PT. Jak tylko wyszła o 23, to wskoczyłam pod kołderkę i lulu… Środę zaczęłam od ogarnięcie mieszkań, w przerwie na kawę z Aliś. Zmachałam się ponownie. Ale! Warto było. Kiedy już byłam w swoim domu (i pokonałam 7 pięter- w ciągi dwóch godzin), zadzwonił do mnie Tata i ślicznie podziękował za sprzątanie. Po raz pierwszy ZAUWAŻYŁ, bo przecież ogarniam za każdym razem, jak jestem. To dobry znak… Potem zadzwonił Misiek i zdał relację, że Dziadkowi chyba wrócił już apetyt, bo więcej zjadł tego dnia, a jak przyszli do niego z Atą, to zajadał całą miskę bobu.

Drobiazgi. Małe kroczki.

I rodzina nam się powiększy. Poprzez adopcję. Na razie się oswajają ze sobą.

U nas ma dziś być 19 stopni, a jutro 21- cudnie! 🙂

Wiosny dla Was! 🙂

 

 

39 myśli na temat “Małymi kroczkami…

  1. Całe życie to takie małe kroczki. Ważne, żeby nie dreptać w miejscu, a iść do przodu.

    Wszystko muszę mieć w wersji papierowej, porządnie poukładane, bo jak doktorowi padnie komputer, to diabli biorą wizytę, na którą długo się czekało.
    Nie ma jak teczka, w której jest cała historia.

    Miłego, wiosennego odpoczynku!🌷🌷🌷

    Polubienie

    1. No nie, pacjent oczywiście, że musi mieć na papierze całą historię swojej choroby. Ale po co za każdym razem drukować moją zgodę na chemioterapię w wersji trzech arkuszy A4? Jedna dla mnie druga ląduje w mojej teczce na oddziale. Tego wcześniej nie było!
      Buziaki wiosenne😘

      Polubienie

      1. I dodam jeszcze, że sami młodzi lekarze przychodząc do pierwszej pracy, są przerażeni i rozczarowani kiedy zderzają się z potężną biurokracją. Z jednej strony ma ona zabezpieczać przed nadużyciami i chronić pacjenta; z drugiej to często dublująca się bezsensowna papierologia. Pieniędzy brak na dodatkowy personel, bo większość tych papierów mogłyby wypełniać sekretarki medyczne, a nie lekarze. Niestety większość swojego czasu spędzają przy komputerze zamiast przy pacjencie.
        Współczuję Ci bardzo, tyle godzin siedzenia :-Oo Dobrze, że już w domu , mocno ściskam :**

        Polubienie

        1. Jak ja umiem liczyć, to godzina pracy lekarza przy papierologii jest sporo droższa niż godzina tejże pracy sekretarki medycznej. Jej wykształcenie też jest tańsze, bo odpadają zajęcia w klinikach. Ale Polska to bogaty kraj… Kształci magistrów, co potem szorują powierzchnie płaskie, to może i lekarzy używać do wpisywania danych. Ciekawe, kto będzie te dane wpisywał (i jakie), jak lekarzy zabraknie. 😦
          Pomijam, że wprawdzie u mnie też lekarz bawi się w osobiste wstukiwanie wszystkiego w system, ale jak już dane znajdą się w systemie, to rzadko kiedy ktoś je drukuje, bo po co? No, chyba że mi się np. zmieni dawkowanie leków i dostaję papierową „przypominajkę”. Ale recepty papierowej to tu na oczy nie widziałam…

          Polubienie

          1. Problem jest w tym, że ja za każdym razem jestem przyjmowana na oddział, na którym pobiera mi się krew do badania i decyduje czy dostanę lek, czy nie. Już to jest bezsensowne i powinno być uproszczone. Stos papierów z izby (powielanych co 4 tyg. a nawet częściej) ląduje w teczce. Dźwigają to wszyscy zainteresowani, a tak naprawdę tylko wyniki są przydatne lekarzowi.
            Na izbie, część drukuje pielęgniarka, ale lekarz tez musi swoje, bo ona nie ma dostępu. Na oddziale wypełniam kolejne, które ładują w teczce pękającej w szwach🙈

            Polubienie

            1. A pamiętasz, że kiedyś, dawno temu, informatyzacja miała zmniejszyć papierologię? 😛
              Co z goryczą powtarza czasem mój ślubny informatyk… który w pracy każdą czynność musiał dokumentować w PIĘCIU różnych programach do zarządzania projektami. Co z tego, że nikt tego fizycznie nie drukował? Ale wklepać trzeba było… i tylko w 2 / 5 dawało się to zrobić metodą kopiuj-wklej.
              Firma – światowy gigant informatyczny…

              Polubienie

              1. Ech,
                jak widzę, że za każdym razem trzeba wklepywać, a strony otwierają się w żółwim tempie, to prawie zgrzytam zębami 😉 I zdumiewa mnie ten fakt, bo mamy 21 wiek.

                Polubienie

              2. pNo i co? Mieć to mamy. Ale pamiętaj, ze 21. wiek to – póki co – głównie wiek oszczędności. Na specjalistach od systemów dla instytucji publicznych również. Zatrudniasz małpę, będziesz mieć skorupki od fistaszków, bo same fistaszki małpa zeżre. 😛

                Polubienie

        2. Ano,
          najczęściej to młodych wysyłają na izby przyjęć. Papierologii po kokardkę, a lekarzy mamy najmniej w Europie na tys. mieszkańców.

          Jest coraz gorzej! Ech…
          No, ale następny raz dopiero z 4 tyg. 😉
          Buziaki 😘

          Polubienie

          1. Macie rację! Papierologia jest ważniejsza niż pacjent. W moim zawodzie było podobnie. Kiedyś musiałam prosić rodziców, żeby podpisali oświadczenie, że podpisali zawiadomienie. Kuriozum!
            Głupota rządzi!

            Słonecznego weekendu!🌞🌷🐝🐞🌷 🌞

            Polubienie

  2. Ja patrzę na ilość papierów, jakie są wypełniane, gdy moja Mamcia ma ostrzyknięcia twarzy anatoksyną. Przyjęcie do szpitala, wypełnianie kilograma papierów i co i rusz zmieniają druki, które trzeba wypełnić przed rejestracją. Kompletna wariacja.😱😱
    Gratuluję nowego członka rodziny😍😍

    Polubienie

  3. Sporo tych „kroczków” zrobilas w jednym dniu:) I fajnie,że Twój tata dostrzega już takie „drobiazgi”jak posprzątane mieszkanie:)Nic mi nie sprawiało większej satysfakcji,jak to,że mogłam sprawić radość mojemu tacie,co łatwe nie było:))
    Piesio na pewno pokocha Was wszystkich całym psim sercem:)
    Dużo słońca,Roksano!

    Polubienie

    1. A przecież nie wszędzie targam ze sobą telefon, więc było ich więcej😉Wczoraj z ciekawości dałam sobie policzyć, ile zaliczam pięter w normalnym domowym dniu- 12- urok piętrowego domu😀
      Każda taka oznaka powrotu do życia u Taty, bardzo nas cieszy. Ale to wciąż nie jest stan stabilny, mimo leków. Pewnie jeszcze za wcześnie.
      Pies będzie miał zadanie uszczęśliwić Tatę, bo mamy plan, żeby częściowo zamieszkał na ranczu. Mieszkanie za mocno mu się kojarzy z Mam.
      Serdeczności 🙂

      Polubienie

        1. To takie połączenie, bo „ranczo” choć jest we wsi,to otoczone lasem i znajduje się tam baza firmy. Dobrze jakby był pies, mimo alarmu. A że jest tam budynek mieszkalny, a przecież Tata jeszcze do niedawna każdy weekend spędzał na wsi, to… W bloku, kiedy wychodzi o 6 rano, a wraca ok. 18. pies tylko by się męczył, szczególnie że wybrali takiego, co potrzebuje dużo ruchu.

          Polubienie

  4. Już wyczytałam, że to będzie piesio 🙂

    Papierologia nas zasypuje. Nie mówię, że w urzędach jest znośna i zrozumiała, ale w szpitalach dołuje podwójnie. Nie powinno tak być, nie powinno.

    Polubienie

    1. Z charakterkiem 😉

      Szkoda lasów na bezsensowną biurokrację! Chciałabym poznać tę osobę, która wymyśliła, żeby pacjent za każdym razem otrzymywał zgodę i długaśną instrukcje odnośnie leczenia i takich tam, jeśli jest w trakcie swoich cyklów. No takiego absurdu wcześniej nie było.

      Polubienie

      1. Słowo stulecia: dupokrytka 😦
        Żeby nikt nikogo nie mógł pozwać za to, że nie dostał informacji, że gorącą kawą można się poparzyć.
        Czyli wszystkiemu są winni amerykańscy adwokaci. 😀

        Polubienie

  5. Aaaa, no widzisz, kochana i znowu do mnie nie wpadłaś. A ja przez 3 dni miałam wątróbkę i buraczki! Nakupiłam jak głupia, bo zapomniałam, że dyżurny obżartuch (Tomek) wyjeżdża przecie… i ja się z tą wątróbką ostałam sama. I tak ją zajadałam pod pogardliwym spojrzeniem córki wegetarianki. 😀 Ale, powiem ci, że robię wyjątkowo pyszną z gruszkami i takim tam, sekretnym składnikiem. Także, nic na przeciwko jedzeniu wątróbki przez 3 dni, nie miałam.

    Małymi kroczkami, ale zawsze do przodu. 🙂

    Jak to adopcja??? Zwierzęcia??? Naprawdę mam nadzieję, że to PIES. :p

    P.S. Mama koleżanki czekała w DM rok na operację zaćmy.

    Polubienie

    1. Żadnego cynku mi nie dałaś przecie…😎 A teraz mi ślinka cieknie po brodzie z samego rana.
      No PIES😀Ze schroniska z naszego miasta.
      Nie wiem od kiedy robią w Stargardzie, ale terminy są jak na razie rewelacyjnie konkurencyjne. Warto wiedzieć.

      Polubienie

  6. Cynku, cynku… A co ja, jasnowidz? Mam latać po DMie z goździkiem w klapie i wszystkie kobiety zaczepiać. Wtedy to już nie Stargard by mnie czekał, ino Zdroje.

    Polubienie

    1. Zaraz tam latać z giździkiem, ale na talerzu, tfu z talerzem wątróbki, czemu nie😜
      No na blogu dałabyś cynk, przecie ja cyklicznie w DM, czas można sobie regulować, gdyby tak ktoś się zagubił w czasoprzestrzeni na ten przykład 🤣

      Polubione przez 1 osoba

Dodaj odpowiedź do izaszjg Anuluj pisanie odpowiedzi