Bez hamulców…

Puściły w drodze do domu… Nie zdawałam sobie sprawy, a może zdawałam, jak bardzo trzymałam emocje na uwięzi, pod kontrolą. Nie mogłam sobie na nie pozwolić, kiedy za ścianą miałam Mam, Tatę, którzy w każdej chwili mogli wejść do mieszkania i zobaczyć mnie z czerwonymi od płaczu oczami. Dla nich, dla Miśka, musiałam trzymać fason, żeby nie dokładać kolejnej cegiełki do ciężaru, jaki przyszło nam wszystkim dźwigać. Tuśka nawet nie dzwoniła do babci, bo zaraz płacze, więc wsiadła w auto i wczoraj przyjechała do DM- oczywiście na moment przywitania uderzyła w bek… Ech… Na dodatek nic mi nie powiedziała, więc jak dziś rano zadzwoniłam do Mam, to usłyszałam, że właśnie razem robią śniadanie 🙂

Hamulce puściły już na rogatkach DM. Dobrze, że się ściemniało, bo jeszcze ktoś zadzwoniłby na policję, że jakaś niezrównoważona baba, zalana łzami prowadzi auto. I miałam dość szczęścia, że nie przejechałam skrzyżowania na czerwonym świetle, po tym, jak stwierdziłam, że jakiś samobójca przechodzi na pasach na czerwonym, więc widząc człowieka, zaczęłam hamować i w tym momencie dotarło do mnie, że to czerwone światło co widzę, to jest dla aut, czyli dla mnie… Taaa… Na moment mnie to otrzeźwiło, ale wystarczyła piosenka w radiu i znów hamulce puściły… Na całej trasie miałam jeszcze jeden atak niepohamowanego płaczu, dopiero jak całkowicie zapadł zmrok i przed maską przebiegła sarenka (młoda), a ja nawet nie zdążyłam zdjąć nogi z gazu (w lesie na zakrętach, więc jechałam nie więcej niż 70km), to skupiłam już się tylko na tym, by cało dojechać do domu. Emocje ze mnie zeszły, ale i tak musiałam się czymś zająć, mimo zmęczenia, żeby znów nie powróciły. Z tego wszystkiego nawet od razu rozpakowałam walizkę- szok- a przecież  w środę znów jadę do DM.

To wszystko za długo trwa. Choć Mam się wydaje, że wszystkie terminy są krótkie- bo są- ale biorąc pod uwagę, że diagnostyka trwa od września, to stanowczo za długo. A czas w tych sprawach jest kluczowy przecież. Wciąż nie wiemy, kiedy i jaka zapadnie decyzja. Lekarz, którego nam polecono, nie przyjmuje prywatnie, na dodatek akurat był do końca tygodnia nieobecny w szpitalu, a pacjent musi przejść przez poradnie- wizyta w czwartek. Próbowałam od ręki, ale trafiłam na asertywną młodą lekarkę- i życzliwych oczekujących, którzy pozwolili mi wejść bez kolejki do gabinetu- która nas nie przyjęła bez planowego terminu. Rozumiem ją, bo była po dyżurze, pacjentów jak mrówków, serwer się zawiesił, więc tak po ludzku rozumiem, choć żal mi, że się nie udało. Wcześniej na SORze trafiłyśmy na lekarkę (młodą) z wybrakowanym genem empatii, bo już po obcesowym pytaniu to ma pani tego raka czy nie ?, chciałam jak najszybciej opuścić gabinet. Nie rozumiem tylko dlaczego rozpoczęto całą akcję przyjmowania na SORze, jeśli pani z rejestracji dzwoniła i konsultowała się odnośnie maminego skierowania, po czym mało empatyczna lekarka stwierdziła, że co dalej, to i tak musi zadecydować  lekarz z poradni. Stracony czas! A wcześniej pani z rejestracji do poradni,  skierowała nas właśnie na izbę na SOR. Dobrze, że był z nami Misiek, bo mogłam zostawić Mam pod jego opieką, a sama polecieć na oddział, żeby zaczerpnąć jakichś informacji.

I tak sobie myślę, jak samotny, chory, starszy człowiek, poradziłby sobie w takiej sytuacji? Bez wsparcia i pomocy kogoś bliskiego. A przecież niejedna starsza osoba zmaga się z chorobą samotnie, bo nie ma rodziny albo ta nie chce być… Mam już się buntuje, że tak codziennie po lekarzach, to ona siły ani ochoty nie ma… Dla niej każdy odwleczony termin jest wytchnieniem, a dla mnie kolejną dawką zmartwienia. Kiedy ja wkurzona, że nie przyjęto jej od razu do szpitala, a przynajmniej nie wyznaczono terminu, to ona odetchnęła z ulgą, że wraca do domu, choć przygotowałyśmy się na opcje zostania.

Mam cholernie bolesną świadomość rokowań, również wieku Mam i towarzyszących jej chorób. Jest mi potwornie źle, bo wiem, że leczenie, jakiekolwiek by nie było, będzie uciążliwe i już nic nie będzie takie samo… Jakoś życia się diametralnie zmieni. Że przed nami będą wyzwania i trudne decyzje. Wiele razy przez to przechodziłam i jestem już tym zmęczona. Tak po ludzku. Z drugiej strony potrafię sobie z tym wszystkim radzić, czasem tylko puszczają hamulce…jak nikt nie widzi.

Dom daje mi wytchnienie, fizyczna odległość od murów szpitalnych jest w miarę kojąca. Tu wszelkie troski są otulone- a przez to złagodzone- obecnością Najmłodszych. Wczorajszy wypad do restauracji z Przyjaciółmi to trzy godziny uśmiechnięte, spędzone na rozmowach podsycanymi smacznymi potrawami. Chwila wyrwana codzienności, gdzie OM ogarnia sam tu, kiedy ja tam.

47115100_287045258603266_726283526713901056_n

Miłego dla Was! 🙂

Idę się wyżyć (na los) na schabowych z kością 😉

43 myśli na temat “Bez hamulców…

  1. Czasem trzeba się wypłakać, wykrzyczeć gdzieś w lesie, żeby potem znowu móc z uśmiechem dla innych, iść do przodu. Przerabiałam to dwa razy.

    Dwa tygodnie temu spędziłam 10 godzin w poczekalni SOR przy Arkońskiej. Przez 6 pierwszych bez żadnej informacji. No może poza tą, że „my tu kawy nie pijemy”.
    Pobyt męża na oddziale to też czekanie, czekanie i czekanie.Zmiana jest nieagresywna, ale to jednak mózg. Jesteśmy na początku drogi…

    Trzymaj się, Kochana! Wysyłam wszystkie moce, całą najlepsza energię!👍👍👍😘😘😘

    Polubienie

    1. W DM szczególnie zimową porą w czterech ścianach za bardzo nie mam warunków, a przez te cztery dni nosiłam w sobie kłębek emocji, więc nawet nie dojechałam do domu…

      Jak nic, chorowanie jest dla zdrowych! Zdrowia dla Mężowatego Twego!

      Dziękuję❤️😘😘😘

      Polubienie

  2. Musisz się wykrzyczeć, wygadać, wypłakać, bo inaczej Ty się rozpadniesz na tysiąc kawałków . Przy Mam musisz być silna. Jest, to ciężkie, ale, kto jak nie Ty da sobie radę. Mogę Cię tylko wirtualnie przytulić. ***

    Polubienie

  3. Czasem bywa tak trudno , że brakuje słów , zostają tylko łzy…
    Szczęśliwi ci , co mają głęboką wiarę w nieśmiertelność duszy i potrafią spojrzeć na wszystko co „tutaj” z innej perspektywy .
    Najważniejsze żeby teraz doktor okazał się kompetentny i potrafił dobrać terapię , żeby była skuteczna i nie za bardzo obciążająca dla Mamy ; bardzo Wam tego życzę,
    Mocno Cię ściskam, moce nieustające i ciepłe myśli wysyłam, dbaj również o siebie Roksanko :***

    Polubienie

  4. Rowniez wysylam cieple mysli i ogrom mocy, trzymam kciuki za Mame i dbaj o siebie, jak pisze wyzej Ajda!
    Mnie tez płacz pomaga, tym bardziej kiedy sytuacja jest trudna. Ostatnio puscily mi hamulce, kiedy wrocilam od męża ze szpitala. Weszlam do przedpokoju i po calym dniu siedzenia w szpitalu, po podrozy po prostu rozplakalam sie glosno… Ulzylo.

    Polubienie

    1. Iza,
      dziękuję. Sama też ich potrzebujesz, bo masz trudny czas. Tak, płacz przynosi ulgę, więc nie ma co dusić w sobie. Życzę Ci dużo siły, cierpliwości i zdrowia.
      Trzymaj się Kochana i moce dla Męża.

      Polubienie

    1. O tak, to są święte słowa.
      Jednak rozkleić się nie mogę przy rodzicach, bo oni martwią się też o mnie. Mamy tylko siebie, nie mam rodzeństwa… Moje dzieciaki też mają podwójne zmartwienie i są wyczulone na każdą moją najmniejszą niedyspozycję…
      No niefajny czas…

      Polubienie

  5. Mnie też w tym tygodniu puściły, choć z innego powodu, to jednak podobnego; troska o bliskich i żal.
    Nawet nie wiedziałam, że jeszcze umiem tak płakac.

    Polubienie

  6. Roksanko, Mama ma przy sobie tyle cudownych, kochających serc.Wspólnie przejdziecie tę drogę.
    Tobie życzę nieustającego zdrowia , by przetrwać ten trudny czas.Wierzę, że po burzy przychodzi słońce.Przyroda jest grożna, ale nie kłamie.
    Przytulam.

    Polubienie

      1. Pewnie, że wiem. :* ❤
        Jeszcze je trochę potrzymasz, obawiam się, bo tu się zaczął sezon świąteczny – czytaj, korporacje zajmują się organizacją świątecznych imprez firmowych (rany boskie, wszystkie knajpy już powynajmowane, ratunku, znajdźcie coś!) oraz ekstrasem łataniem grafików, bo połowa staffu łączy jeden długi weekend z drugim, a drugi z trzecim i ma milion dni wolnego dzięki temu, a robić nie ma komu. 😀
        I tak będzie aż do Trzech Króli – to jest ostatni długi weekend z serii, żeby nie było. 🙂 Pierwszy zaczyna się w Mikołajki (święto państwowe, a co), czyli już w czwartek…

        Polubienie

  7. Po pierwsze, to ty mi powiedz, co się stało z sarenką?! Bo jeśli przeoczyłaś mój wpis o niewidzialnych zwierzętach, to nie wiesz, że ja z sarenkami jestem emocjonalnie związana.
    Po drugie, niedowidzę. Powiedz mi więc proszę, co jest na tym zdjęciu. I czy jest to wykwintna potrawa, przez ciebie podpatrzona/wykonana/spożyta, a może i to, i to, i to?
    „Ma pani tego raka, czy nie” – przeurocza osóbka! Od razu widzę moją byłą teściową, której nieopatrznie dano na imię Małgorzata, a powinna mieć na imię Empatia.
    Przypomniał mi się też żart rysunkowy. Facet stoi w przedpokoju, przytrzymuje otwarte drwi i patrzy na swojego psa. Pies jest tak kudłaty, że nie widać gdzie ma, że tak powiem koniec, a gdzie początek, więc facet pyta:
    – Wchodzisz, ku*wa, czy wychodzisz, bo zamykam!

    Także, kochana, ode mnie na wesoło, bo co do reszty, to wiesz, nie muszę pisać ♥

    Polubienie

    1. Ooo, chyba mam u Cię jakieś zaległości. Sarenka w podskokach znikła w czeluściach lasu i pewnie ma się dobrze, o ile się nie zgubiła i nie straciła kontaktu z rodziną 😉
      Jessu, naprawdę masz o mnie takie wyobrażenie, że potrafiłabym? Ha, ha… faktycznie do tego trzeba mieć pasję, a ja do gotowania nie mam. To są krewetki tygrysie na kaszy z warzywami- artystycznie zrobione i podane. Wcześniej była też pyszna i pięknie wyglądająca przystawka…
      Moja PT ma alergię na… lekarzy i księży- nie szanuje ich i już, uważając, że z racji wykonywania zawodu powinni mieć empatię w genach, a często jej nie mają i tu niestety muszę jej przyznać rację.

      I dobrze, że na wesoło. Zaraz coś napiszę w lżejszym tonie, o ile mi się to uda, bo kilka tematów mi się kołacze w głowie.
      Buźka :***

      Polubienie

Dodaj komentarz