Miejsce. Miasto.
Lviv. Lwów.
Ja się zakochałam od razu, choć krótko byłam i niewiele widziałam. Ale już oczekując na przemyskim dworcu na pociąg, poczułam smak przygody, a kiedy z niego wysiadłam, atmosfera miasta całkowicie mnie pochłonęła. Pewnie wrócę do niej (najchętniej to wróciłabym do samego Lwowa) i podzielę się wrażeniami na blogu za jakiś czas, bo pisanie na telefonie przy kiepskim zasięgu i kiedy wakacjowanie pochłania każdą chwilę jest bardzo utrudnione😉
Napiszę tylko, że najbardziej zachwyciły mnie brukowane ulice i stare, zabytkowe kamienice- każda inna, każda ze swoją historią. Cudo. Stary, inny świat, który pokochałam od pierwszego wejrzenia, ale wiem, że choć mogłabym ulicami Rynku chodzić nieustannie, nie zważając na obolałe i spuchnięte nogi, to żyć w tym mieście, nie potrafiłabym…
U wieszczów byłam i nocą i za dnia😉 I byłam w miejscu, do którego wejście jest na hasło, dla w tajemniczonych. Nie zdradzę, w imię przyjaźni obu narodów…
Właśnie z piekarnika wyszły bułeczki razowe- widok i zapach obłędny. Hamak czeka…
Buziaki dla Was😗