Niemy krzyk…

W piątki szpital bywa przyjaźniejszy. W izbie przyjęć pusto, bo jeśli nawet ktoś był na planowy zabieg na dziś, to został przyjęty dzień wcześniej albo z samego rana, a chemiczek nie przyjmują, bo nie miałby kto podać chemii w sobotę. Odczekać i tak swoje musiałam, bo trzeba było znaleźć, a potem ściągnąć do izby jakiegoś doktora co wydrukuje to wszystko, co  w komputerze już jest, dopyta się czy przypadkiem nic  się nie zmieniło, każe podpisać kilka arkuszy i wyśle na górę, gdzie widać i czuć piątkowy luz. Moich Doktorowych nie było- coś mijajmy się ostatnio- ale było komu sprawdzić i wyniki i TK, i uznać, że mogę wracać do domu z pigułami. Nie dostałam wydruku z TK, ale skoro wypuszczono mnie z miesięczną dawką chemii, to można uznać, że znacząco się nic nie zmieniło od ostatniego badania i mogę dalej podtruwać organizm, jednocześnie blokując skorupiaka, ucinając mu macki, które z pewnością wypuszcza. (Tak to sobie wyobrażam ;)) Coś za coś i na razie to działa!! Inaczej niż u koleżanki, która właśnie się dowiedziała, że nie mają ją już czym leczyć. Żadna chemia nie skutkuje, nie zatrzymuje procesu nowotworowego, ewentualnie go spowalnia, ale jednocześnie  osłabia  jej organizm- była na toczeniu krwi. Podjęła decyzję o przerwaniu kolejnego cyklu chemii…To nie są łatwe  decyzje, bo   w człowieku zazwyczaj do samego końca tkwi przekonanie, że dopóki się  leczy, to jest nadzieja. Z drugiej strony, kiedy leczenie- spowolnienie- powoduje ból i niemożność czynnego uczestniczenia w życiu, to  łatwiej jest  je  odrzucić, po to choćby, żeby o własnych siłach pójść na spacer, złapać oddech, wystawić łeb do słońca…To jest dylemat każdego chorego  mającego świadomość nieuchronnego: czy z pozycji wymęczonego, zmaltretowanego żyć trochę dłużej , ale tak jakby obok życia, czy wykorzystać czas intensywnie, poczuć zapachy i smaki życia…

W przypadku gdy nie ma już leku, bo żaden na gada nie działa, jest zupełnie inaczej niż gdy lek jest, ale nierefundowany w tym naszym pięknym, ale chorym kraju. Gdy tuż za naszą zachodnią granicą albo za oceanem  jest lek, który gwarantuje wyleczenie albo znaczne wydłużenie życia, jednocześnie niedostępny, bo próg finansowy jest zbyt wysoki dla pacjenta, to on sam i jego bliscy stoją przed trudną decyzją, jaką jest proszenie ludzi o wrażliwych sercach, aby wspomogli. Takich próśb- niemych krzyków- o życie jest  wiele. To pokazuje jak niewydolna i uboga jest nasza „służba zdrowia”.  A człowiek wobec niej bezsilny…

Kiedy słyszę, że  kolejne ministerstwo  dotuje Rydzyka- biznesmena, to mam ochotę wyjść i krzyczeć.  Opamiętajcie się! Stańcie w końcu z kolan!  Kiedy widzę uśmiechniętego sybarytę, który jednych poucza, a drugich naucza, jak i ile mają mu wpłacać, który nie gardzi „wdowim groszem” mamiąc starsze zmanipulowane osoby bukwieczym, to mam ochotę krzyczeć. Ten grosz, ta złotówka, te tysiące i miliony mogłyby pójść na zbożny cel, jakim jest ratowanie ludzkiego życia!  Na szpitalne łóżka, leki, aparaturę, innowacyjne metody leczenia. Na hospicja, na domy opiekuńcze, kiedy starość zapuka.

***

Uroki mieszkania w bloku poczułam, jak tylko wysiadłam z windy. Smród nie do opisania!!! W pierwszej chwili myślałam, że drzwi od wsypu są otwarte, a w nim rozkładający się trup, ewentualnie ktoś z żywych zrobił sobie toaletę. Ale nie!  Jak mnie  poinformowała Mam, to synuś gotujący jedzenie swojej starszej z demencją matce.  I nie pierwszy raz już zasmrodził całą klatkę. O matko! I ty wyrodny synu!  Nie wierzę, że tak może śmierdzieć  zdrowe, świeże jedzenie. Czmychnęłam czym prędzej do mieszkania i po dobrym obiadku ( pampuchy z gulaszem) miałam zamiar trochę podrzemać, kiedy prawie na baczność postawiła mnie wiertarka za ściany. Sąsiad był uparty i wiercił tak z półtorej godziny.  Odpaliłam laptopa i zamówiłam kolejne książki, choć wcale nie miałam takiego zamiaru, bo słupek nieprzeczytanych wciąż pokaźny, ale Mam zażyczyła sobie poczytać o jednym takim ministrze, co to go za psychicznego  mają niektórzy ( czyt. gorszy sort), a jednej książki przecież nie będę kupować.

OM mnie wkurza wysyłając zdjęcia znad morza 😉 Załatwił sobie nocleg bez towarzystwa, biorąc zapobiegawczo suweniry i wręczając je pani przydzielającej kwatery, na wstępie oznajmił, że jest chory i bierze antybiotyk, co było tylko półprawdą, ale poskutkowało, bo dostał maleńki pokój z dwoma łóżkami 🙂 Następnie od ordynatora  dostał  na piśmie zezwolenie na opuszczanie sanatorium w czasie WSZYSTKICH weekendów, i tu pewnie- nie pytałam się- posłużył się chorą na raka żoną i mamą z demencją.  No bo przecież nie mógł powiedzieć, że w weekendy ma zamiar pracować ;P

Jak tam u Was z zimą jest czy nie? Bo w DM wciąż nie ma,  a na wsi czy jest, to się dowiem jak dojadę do domu. Już samo to, że w czwartek  na śniadanie przywitał mnie mróz czterostopniowy a potem  jak wyjeżdżałam mgła, która utrzymywała się dopóki nie wyjechałam z lasów, czyli 1/4 drogi, a potem szare nieprzyjazne niebo  i piątkowa mżawka z rana, wystarczyło- nie chcę śniegu!

Miłego weekendu!

I nie zapomnijcie o odpoczynku w tym wirze przedświątecznym!

32 myśli na temat “Niemy krzyk…

  1. Zima była. Przyszła, gdy pojechałam do studentów do Bytomia, zastałam ją jeszcze wieczorem po powrocie. Teraz już się prawie roztopiła. Ale muszę wdrożyć cieplejsze buty, bo chyba rodzaj bezwładności powoduje, ze trudno zmieniam pory roku w tym względzie. Na wiosnę pojechałam raz w sandałach na bosych nogach, a po trzech dniach wracałam w śniegu, taki nawrót zimy był. Przypomniał mi to taksówkarz, bo akurat był ten sam: „Pani tym razem nie w sandałach?”. Tym razem wsiadłam w taksówkę z Bytomia do Katowic, bo popsuło mi się trzymadło w torbie, ściągnąć w śniegu nie dało rady.

    Polubienie

    1. Pamiętliwy taksówkarz :))
      No tak, nasza wiosna bardzo zmienna jest i szczodra w pogodzie, bo od lata do zimy- cale spektrum z dnia na dzień.

      Od roku zapominam wrzucić tenisówki do auta, niech sobie są ( tak jak dyżurna parasolka), bo nie w każdym obuwiu dobrze czuję pedały…ech…
      U nas wciąż bez śniegu 🙂

      Polubienie

    1. by się wydawało!
      Ale! Pracującym wiejskim i miejskim gospodyniom zostały tylko dwa weekendy, więc co zapobiegliwe to biegają za prezentami albo łowią je w sieci, inne ogarniają chałupy albo lepią pierogi tudzież paszteciki ;p

      Mnie własny syn zaskoczył, że po niedzieli kupuje choinkę, no! I gadzina ma już dla wszystkich prezenty oprócz Pańcia;)

      Polubienie

  2. Smutny to kraj, ktory stawia ciezko chorych w sytuacji ze sami musza walczyc, szukac pomocy wokol, prosic o pomoc w leczeniu.

    Rozsmieszyly mnie zdjecia z nad morza, tez bym sie wkurzala.

    Polubienie

    1. Niestety. Nigdzie na świecie nie ma idealnego systemu zdrowotnego, ale nasz z roku na rok chyba coraz gorszy, bo bardzo niedofinansowany jest. Mamy fantastycznych specjalistów, tyle że za mało i zaraz nie będzie kto miał nas leczyć, nie mówiąc już czym…
      Gdzieś mi wpadła wzmianka, że szpital przestał przyjmować małych pacjentów, bo brak anestezjologów…:(

      Polubienie

  3. Pamiętam takie przysłowie.”Kto ma księdza w rodzie,tego bieda nie bodzie”
    Wyciąganie ręki po prośbie boli tak samo jak śmiertelna choroba.
    A nadzieję też trzeba podkarmić nutri- drinkiem.A jak brakuje 7 zł to chociaż postną bułeczką.

    Polubienie

  4. Dodam jeszcze ,bo ten obraz siedzi mi pod powiekami od kilku dni.
    Stoję w niedużej kolejce do apteki ,która mieści się w ogromnym szpitalu w Krakowie a właściwie w Nowej Hucie.
    I napiszę tak ;mnie jeszcze stać na nutri-drinki,nie trzy razy dziennie ,nawet czasami nie codziennie ,ale jak chcę to kupuję.Obok przy okienku stoi kobieta z córką.Kobieta w trakcie ,albo po chemii.Blada twarz ,chustka,skromnie ubrana.I naradzają się z córką o jakim smaku mają kupić drink …może owocowy ,albo kawowy.Nie ,najlepiej waniliowy ,mówi chora ,kiedyś go piłam i mi smakował.Bo ja rzadko kupuję ,nie mam na to pieniędzy…
    Ludzie proszą o tysiące ,ale proszą też o kilka złotych na przeżycie ,aby nie zemdleć gdzieś po drodze do lekarza.
    A proszenie o kilka złotych nazywamy w naszym kraju żebraniem.

    Polubienie

    1. Jakie to smutne ze ludziom brakuje nawet na te drinki, az mi wstyd bo kiedy mialam chemie i spedzalam wiele dni w szpitalu, to dzien w dzien przynosili mi rozne nutri-drinki az tak mi sie znudzily ze mialam ich dosc i marnowaly sie.No ale to nie bylo w Polsce.

      Polubienie

      1. Teresa,
        ja pierwsze dwa dostałam w szpitalu po operacji od pielęgniarek- firma zasponsorowała i dostarczyła na oddział dla pacjentów. Potem rodzina przynosiła, ale one mi nie wchodziły za nic, na szczęście nie zmarnowały się, bo wypijała Teściowa.

        Polubienie

    2. Zbyt pochopnie oceniamy, bo jeśli kogoś nie stać na nutri- drinka za 7 zł, to może zrezygnować z czegoś innego i go sobie kupić, w końcu to tylko 7 złotych… Nie zdajemy sobie sprawy, że dla kogoś taki wydatek jest ponad jego możliwości…

      Idziemy z wizytą do chorego przynosząc najczęściej coś, co albo chory nie może jeść albo jest całkiem nieprzydatne, zamiast się zapytać wprost albo wypytać najbliższą osobę. Pomagać też trzeba umieć.

      Polubienie

  5. to podjęcie decyzji o zaprzestaniu leczenia.. każda z „nas” chyba zastanawiała się jak się „wtedy” zachowa czy jednak chemia do końca czy życie trodszkę krósze być może ale troszke lepsze byc może…

    Polubienie

    1. Tak, pewnie takie myśli każdemu choremu przychodzą, ale tak naprawdę, to dopóki nie stajemy przed faktem, to nie wiemy jak postąpimy i w którym momencie. Chorowanie wiele „teoretycznych” decyzji weryfikuje, bo nigdy nie wiemy jak się zachowa nasze ciało.

      Polubienie

  6. Nie zapomnę słów wypowiedzianych przez Ordynatora do Doktora, stojących przy moim szpitalnym łóżku:”Niech się zapożyczą. Pisz receptę!”
    A potem komentarz jakiegoś pana w aptece, który widział męża płacącego za lek:”Weź się pan rozwiedź. Taniej wyjdzie.”
    To było bardzo dawno temu i jak widać nic się nie zmieniło.
    Miałam się u kogo zapożyczyć i to było moje szczęście, bo dzięki temu chodzę. A co mają zrobić ludzie tacy jak rodzice Filipka? Jest ich bardzo wielu i często są pozostawieni sami sobie. W tym kontekście dotowanie Rydzyka powoduje u mnie stan podwyższonej agresji.

    Jak bardzo musi być zmęczony człowiek, który decyduje się zaprzestać leczenia?…

    Zimy nie ma. I niech tak zostanie!!!
    Spokojnego weekendu:)))

    Polubienie

    1. No mnie ten brak zimy uradował, bo jazdę w tę i z powrotem miałam spokojną i bezpieczną 🙂

      A ja nie zapomnę słów mojej pierwszej p. Doktor od chemii, kiedy jej oznajmiłam, że szukam ratunku we Francji bo jest tam lepszy lek, a ona, że lek jest u nas zarejestrowany, ale refundowany tylko przy wznowie. I powiedziała, że ona boi się informować pacjentów, że są leki, które można sprowadzić ale które sporo kosztują, wiedząc, ze danego pacjenta nie stać i musi brać to, co w danej chwili może zaoferować szpital. Na szczęście to już się zmieniło, bo pacjenci sami szukają dla siebie ratunku, dziś informacje o lekach nowej generacji są szeroko dostępne, są fundacje, które prężnie działają. Niestety, wciąż niewielu pacjentom udaje się z nich skorzystać.

      Zaprzestają ci, którzy mają świadomość, że leczenie spowalnia tylko fizyczne odejście, i już właściwie nie jest leczeniem…a jego skutki są trudne do zniesienia.

      Buziaki 🙂

      Polubienie

  7. Dziewczyny, smutne jest to, co powyżej piszecie:(
    Zycze sily, cierpliwosci i podziwiam z całego serca♥ I wstyd mi, ze narzekam, bo moje dolegliwości przy Waszych…Nie wiem, czy odnalazlabym sie w Waszej sytuacji.
    Miłego, mimo wszystko, weekendu:)

    Polubienie

    1. Iza,
      jaki wstyd? Nie wiem czy komukolwiek uda się przejść przez życie z bananem na ustach, kompletnie niczym się nie przejmując i nie narzekając. W każdym momencie życia są lepsze i gorsze chwile, a kiedy te gorsze przeradzają się w chorobę przewlekłą ( jakąkolwiek), niby oswojoną, ale przecież niedomagania zdrowotne potrafią nieźle dokuczyć a świadomość, że lepiej nie będzie- każdego przytłoczyć.

      Ja bardzo nie lubię porównań, choć czasami sytuacja tego wymaga, żeby sobie pewne rzeczy uświadomić, ale tak naprawdę, człowiek jest istotą samotną w swym bólu istnienia i musi sam sobie z tym poradzić. I kolejny banał: coś dla kogoś jest nie do przeskoczenia, dla drugiej osoby bywa bułką z masłem- jesteśmy różni, również w odczuwaniu.

      Miłego! :))
      Ja już dotarłam do domku i czekam na moich chłopaków- OM i Pancia 🙂

      Polubienie

  8. Dzieki, masz racje, jestesmy różni i trzeba jakos dźwigać ten swój „bagaż” zycia.
    Dobrze, ze dotarlas do domu i możesz spokojnie odsapnąć:)

    Polubienie

  9. Wiem, co to znaczy nie mieć forsy na leczenie. Moje biodro było w takim stanie, że jeszcze nie operacyjne, ale już nie do chodzenia. W przychodni, gdzie się leczyłam, mój przesympatyczny ortopeda dowiedział się, że są prowadzone zapisy na pobranie i wstrzyknięcie komórek macierzystych. Koszt wtedy był dla mnie niewyobrażalny. Niestety, okazało się, że dla pacjentów nie ma tego, tylko dla sportowców wyczynowych, bo oni są ważniejsi – taka była odpowiedź szefa przychodni. Prawie pór roku później mój ortopeda, jeszcze z innym lekarzem na spółkę zakupili na spółkę sprzęt do specjalnego odwirowywania krwi plus do tego inne urządzenia i dzięki temu, za 1/10 ceny zabiegu ja miałam podane komórki macierzyste do bioder i mogłam oddalić widmo endoprotezy. Niestety zastrzyki te trzeba powtarzać, a mój cudowny lekarz już nie żyje. Szukam teraz dojścia do Jego wspólnika i mam nadzieję, że wiosną uda mi się załatwić te wstrzyknięcia.
    PS. Termin na założenie endoprotezy już miałam wstępnie zaklepany i chętnie się z niego wypisałam.

    Polubienie

    1. Dla sportowców wyczynowych, a nie dla zwykłych ludzi…
      Jakbym słyszała pewnego ortopedę sprzed lat… 😦
      Poszłam do niego z pismem z Ministerstwa Zdrowia (tak wysoko dotarłam!), że jeśli będę mieć potwierdzenie od ortopedy o zasadności, to oni mi sfinansują nowatorską wówczas metodę protetyki biodra. Facet się wystraszył i też stwierdził, że „jakby pani była sportowcem wyczynowym, to miałbym dobre uzasadnienie, że musi pani odzyskać 100% sprawności, a tak, to co ja mam napisać? Dla pani 70-80% [metoda tradycyjna] wystarczy do życia…”
      Tak, że tak… W końcu poszłam w metodę tradycyjną, bo nie było sensu odwlekać – za bardzo bolało po pierwsze, a po drugie inny ortopeda stwierdził (operując konkretami, a nie ściemą), że przy mojej anatomii nowatorska metoda też nie będzie tak skuteczna, jak u innych.
      Że się na stole operacyjnym okazało, że ta anatomia jest w ogóle do du.py i żadna metoda nie byłaby w pełni skuteczna, to już osobna bajka…
      Ogólnie zazdroszczę ludziom, którzy jeszcze widzą jakiś sens w odwlekaniu nieuniknionego… U mnie nie było żadnego. 😦

      Polubienie

      1. Chyba miałam więcej szczęścia, bo od dyrektora szpitala od spraw leczenia i leków usłyszałam: młoda, to jak jest możliwość to trzeba pomóc 🙂
        A od chirurga, który wyszedł poinformować mnie o stanie OM: młody, inżynier, to palec przyszyjemy 🙂

        Polubienie

    2. Jak dobrze, że są jeszcze lekarze, którzy biorą „sprawy w swoje ręce”, z korzyścią dla pacjenta.

      Kurcze, nic nie wiedziałam o komórkach macierzystych odnośnie „naprawy” bioder. Muszę temat podać Miśkowi, który po wypadku miał zapowiedziane, ze wymianę biodra będzie miał ok. 40 roku życia, a on już odczuwa ból i chodzi na konsultacje- jest zapisany na operację. Nie wiem tylko czy mechaniczne uszkodzenie to jednak inna bajka…Martwię się, bo dla mnie to strasznie szybko…

      W 2015 roku stanęłam przed ścianą, jak nie załapałam się na kliniczne badania na Genetyce i dowiedziałam się, że koszt olabaribu – roczny- to prawie milion złotych…bo lek nierefundowany i nowy na naszym rynku. Gdyby ten lek gwarantował wyleczenie, to być może podjęłabym jakieś kroki, a tak…Doczekałam się go w tym roku i biorę, bo od września zeszłego roku jest już refundowany a przede wszystkim dużo tańszy…Nie wiem, czy gdybym brała go od razu po pierwszej wznowie to drugiej by nie było i nie musiałabym przechodzić dwóch operacji i chemii dożylnej a od trzech lat byłabym na pigułach- tego nie wiem.

      Polubienie

  10. Ja myślę,że nasza służba zdrowia mogłaby być lepsza,gdyby była dobrze zarządzana.Wydajemy na służbę zdrowia dwa razy mniej procentu PKB niż Niemcy,mniej niż Czesi czy nawet Węgrzy.Wśród krajów OECD jesteśmy pod tym względem na szarym końcu,za nami Meksyk.:) Nie za bardzo dziś da się robić”tanszej” służby zdrowia,ale na pewno da się nią lepiej zarządzać.Jeśli pieniędzy jest mało,to tym bardziej nie można ich marnować..a nasze państwo jest pod tym względem beztroskie.Płacę duże podatki i szlag mnie trafia,gdy widzę jak te społeczne pieniądze są głupio wydawane.
    Roksano,dobrze,że u Ciebie stabilnie.. pozdrawiam serdecznie:)

    Polubienie

    1. Nie mogę pojąć dlaczego zamiast skracać procedury to się je wydłuża generując koszty. Pomiędzy NFZ a szpitalami powinna być ścisła współpraca a nie wieczna wojenka o to ile i za ile.

      Dziękuję 🙂
      Serdeczności 🙂

      Polubienie

  11. To jest jedna z rzeczy, które mnie najbardzije denerwują w naszym pięknym kraju… Nie powinno być tak, że WOŚP musi zbierać kase na sprzet do szpiatli, ze ludzie musza prosić innych o finansowanie ich leczenia. Takie sytaucje w ogóle nie powinny mieć miejsca. Na sprzety, leki, operacje kasa powinna być zawsze. Choć nie wiem co.

    Polubienie

    1. Na całym świecie istnieją fundacje i akcje charytatywne pomagające, wspierające, aczkolwiek w cywilizowanym świecie nie muszą wyposażać szpitali…często w podstawowy sprzęt ratujący życie.

      Tak jak napisała Ewa, choć wydajemy najmniej w Europie na służbę zdrowia to z roku na rok więcej, a kasa wpada w czarną dziurę i wciąż jest jej za mało. Za mało jest też dlatego, że tylko cześć społeczeństwa do niej wrzuca a wszyscy korzystają.

      Polubienie

Dodaj odpowiedź do ~Iza Anuluj pisanie odpowiedzi