R jak rozżalenie…

Spokojnie mogłabym wyjść w piątek po dostaniu dwóch jednostek krwi poprzedniego dnia, bo rano wyniki były na tyle dobre (nie w normie, ale wystarczające- tak usłyszałam ), że dostałam piguły, ale…hrabia zmienił procedury dla pacjentów, którzy przychodzą na toczenie- muszą spędzić co najmniej 3 dni (2 noce) w szpitalu, żeby NFZ zapłacił. Doktory chętnie by wypuścili, a nie mogą, więc cały piątek „kwitłam” i zbijałam bąki na łóżku szpitalnym z pozostałymi trzema wampirzycami. Nawet się nie wkurzyłam, bo byłam uprzedzona, choć myślałam, że to tak asekuracyjnie, gdybym jeszcze musiała dostać kolejną jednostkę krwi.

Pierwsza noc była ciężka. Druga troszkę mniej, ale cały pobyt był…upiorny.

Pani Władzia.

Panią Władzię przywiozła karetka w stanie ciężkim. Patrzyłam, z jakim trudem trzy pielęgniarki i córka p. Władzi próbowały położyć Ją na łóżko szpitalne. Łóżko, które już od lat powinno stać w jakimś skansenie a nie wciąż znajdować się w sali szpitalnej. Ale innych na tym oddziale nie ma. Chce się krzyczeć na tę biedę, zacofanie. Na tę niemoc! Leżymy w cztery w sali przystosowanej dla trzech łóżek. Dostałam najszybciej swoją krew, ale to nie ma znaczenia. Ze względu na stan p. Władzi, całą noc świeci się lampka, maszyna chodzi, pielęgniarki przychodzą często, bo oprócz krwi p. Władzia dostaje różne kroplówki. Ma założony cewnik, przed którym się wzbraniała, twierdząc, że da radę do toalety- ot, cała p. Władzia, bo poznałam ją wcześniej, i choć starsza ode mnie, ale zawsze energiczna, wesoła, lubiąca rozmawiać, sypiąca kawałami i nigdy się na nic nieskarżąca. Jak Ją teraz taką zobaczyłam, to byłam w szoku…I ogromny smutek ogarnął mnie całą. Noc nieprzespana, ale to nie Hilton, więc się nie skarżę, tylko stwierdzam fakt. Przez cały piątek pilnujemy, żeby p. Władzia, choć odrobinę wypiła i zjadła- zalecenia lekarza. Jest trochę lepiej, bo ma siłę powiedzieć kilka słów i uśmiechnąć się. Pozostałe wampirzyce biorą tabletkę na sen, ja odmawiam, mimo iż p. Doktor na wizycie mi proponuje. Wolę być czujna. I dobrze, bo obudził mnie cichy jęk dochodzący z łóżka p. Władzi. Zwlekam się z łóżka i podchodzę, pytając się czy boli. Kiwa głową, Jej twarz wykrzywiona jest grymasem bólu. Mówię, że idę po pielęgniarkę. Od razu przyszły dwie a za nimi p. Doktor. Opanowały sytuację. Mówię do p. Władzi, że jak tylko zacznie Jej coś dolegać, to niech od razu mówi albo dzwoni dzwonkiem. Ale i tak śpię, jak zając pod miedzą. Znam ten typ: nic nie powie, będzie cierpieć w milczeniu, żeby nikomu nie przeszkadzać.

Patrzę na p. Władzię i widzę moją Babcię. Nigdy się na nic nie skarżyła. Nawet w chorobie. Ostatni raz widziałam Ją późnym wieczorem, w szpitalu. Rozmawiała z nami zupełnie przytomnie. Nad ranem zmarła. Pamiętam Jej sine ręce po wkłuciach, również z morfiny, ale nie pamiętam grymasu cierpienia. I czepiłam się tej myśli, że pewnie bolało, ale nie tak, aby z tego bólu wyć. Ta myśl dodawała mi zawsze otuchy…

Jedna z wampirzyc mówi, że jestem szczęściarą, bo wznowa przyszła po 6 latach, a nie po pół roku, roku czy dwóch. Też tak myślę. Wszystkie trzy mają wznowę, z którą walczą. Obok mnie starsza ode mnie Pani, która w sobotę rano jak nam przynieśli wypisy, prosi, żeby sprawdzić, jaką ma hemoglobinę. W normie- mówię z uśmiechem. Sprawdzam u się i… czuję rozgoryczenie. Pani, zanim przetoczono jej krew miała hgb-4,8 a po toczeniu 7,9  (norma 7,7-10), a ja miałam 5,7 a po toczeniu mam…6,7. Płytki poniżej  normy (jeszcze mi spadły po toczeniu), ale na granicy podania chemii, więc decyzja, że piguły dostanę. Jest mi smutno, ogarnia mnie rozczarowanie. Oskarowa tłumaczy, to co sama wiem, że to skutki tego, co we mnie wpompowano przez te wszystkie lata walki ze skorupiakiem- szpik się buntuje. Ale mimo wszystko, ta różnica między mną a starszą Panią, mnie dobija. Jedyne pocieszenie, że od 11 miesięcy w końcu mam kreatyninę w normie :).

Przyjechał po mnie OM, który jako kuracjusz pełnopłatny może opuszczać sanatorium, kiedy chce.  Pojechaliśmy na obiad do Izumi zamawiając też duży zestaw sushi na wynos. W domu czekała już na mnie LP,  za jakiś czas przyszła Tuśka z Pańciem (R. był na parapetówce u kolegi, który właśnie się rozstał z Tuśkową najlepszą koleżanką z dzieciństwa )  tata… i czarne chmury znikły… Jest lepiej, bo jestem w domu. Wyspałam się. Mamy słoneczną niedzielę, zaraz przyjdą do nas Przyjaciele. No i mimo wszystko mam więcej energii, pytanie tylko na jak długo mi ona starczy…ech. Dziś już nie będę o tym rozmyślać. O!

Wiem, smętnie wyszło, ale jeszcze bardziej smętnie było.

 

16 myśli na temat “R jak rozżalenie…

  1. Kochana, rozumiem Twoją smętność, rozgoryczenie. Czasem i taki dzień przychodzi, trzeba na chwilę ściągnąć koronę, dać upust smętnym emocjom, założyć ją z powrotem i wrócić na tron.

    Dobrej niedzieli z Bliskimi! :*

    Polubienie

  2. Kochana!
    Nie smuć się proszę.
    Tak bardzo chcialabym być blisko i Cię przytulić.
    Rozumiem Twoje emocje, gorsze dni.
    Ale i tak jesteś dla mnie Bohaterką, która walczy dzielnie i wygrywa!
    Pozdrawiam pięknie, zdrówka życzę i buziaczki ślę:)

    Polubienie

    1. No i się wzruszyłam :*
      Ze smutkiem już walczę jakiś czas na przekór pogodzie, pigułom co obniżają nastrój, więc czasem mnie dopadnie bo okoliczności takie a nie inne. Żadne to bohaterstwo, a raczej instynkt przetrwania 😉
      Buziaki 🙂

      Polubienie

  3. Może i miało być mniej smętnie, ale nie sposób się dziwić, że jednak kapkę się ulało. Nie sposób się dziwić, naprawdę. Mnie się te pokłute ręce skojarzyły z mamą. Był moment, kiedy żywcem nie było się gdzie wkłuć.

    Zdziwiło mnie trochę to podejście „hrabiego”. Tzn. może nie tyle jego podejście co procedury. Kojarzyło mi się to właśnie odwrotnie, czyli lepiej wyganiać pacjenta niż go trzymać. Bo jeszcze się załapie na więcej niż by chcieli mu dać.

    Polubienie

    1. Teraz są plastry, no ale wiadomo, że inne leki trzeba jakoś podać…
      Nie wiem czy to był hrabiego pomysł czy NFZ, ale to on jest pracodawcą, więc musiał klepnąć. A mieli NFZ likwidować a zamiast tego pompują w nich pieniądze na podwyżki dla pracowników.

      Polubienie

  4. Roksiku ,jeszcze kilka godzin ,może kilka dni smutku ,ale to minie .I może już dzisiaj się uśmiechasz? Może piszesz co w około nas ?:Bardzo lubię Twoje trafne spostrzeżenia ,uwagi ,wnioski.
    Listopad to taki miesiąc ,ze nawet taką Dziewczynę jak Ty dotknie swoją nostalgiczna łapą.
    Ale już za progiem grudzień i jego atrakcje.
    Wymyślamy co chciałybyśmy od Mikołaja?
    Coś eleganckiego ,kobiecego ,przytulnego ?

    Polubienie

    1. Livia,
      uśmiecham się bo więcej mogę, a to już jest powód do radości. Po prostu liczyłam na więcej mocy, bo wtedy dłużej byłaby ze mną.
      Nie lubię listopada, nigdy nie lubiłam.
      Ależ mnie zaskoczyłaś tym Mikołajem. A wiesz, że raz w życiu dostałam a jednocześnie pozbyłam się…6 grudnia miałam profilaktyczną mastektomię z jednoczesną rekonstrukcją- i to był mój najlepszy prezent i bardzo kobiecy :))) a teraz chodzą za mną kolczyki- przestałam je nosić- albo milutki, mięciutki szal do nowej kurtki :)))

      Idę pisać nowy post, bo ten smętny za długo wisi ;p

      Polubienie

Dodaj komentarz