Każdy wie, że gdy dwa organizmy żyją ze sobą w symbiozie, to oba mają z tego korzyści, a przynajmniej żadne z nich nie ponosi strat. Tyle teoria, bo każdy wie, że jeden z organizmów może okazać się pasożytem, który powoli, ale jednak przeciągnie bilans zysków na swoją stronę, a po drugiej zostaną straty. Niestety, bywa i tak, że osobnik nie widzi tych strat, ponieważ otrzymuje silne wsparcie…od osoby, z którą w tej symbiozie tkwi. Paradoks?
Niestety, są osoby, które są tak silnie, nierozwiązalnie związane ze swoimi rodzicami, siostrą czy bratem, że to oni są dla nich najważniejsi, nawet jeśli założą własną rodzinę. Rodzina dla nich to rodzice i rodzeństwo, nikt poza tym, ewentualnie własne dziecko, jeśli je posiadają. Żona/ mąż to nie rodzina. Jest to jakiś rodzaj uzależnienia od funkcjonowania z rodzeństwem czy rodzicami, co powoduje, że nie potrafią stworzyć bliskich relacji z partnerką/partnerem, na tyle silnych, by oparły się ingerencji osób trzecich, a tak naprawdę najbliższych.
Symbiotyczne relacje z rodziną kogoś z kim się wiążemy, na początku możemy wziąć za wartość dodaną do naszego związku. Widzimy szacunek, miłość, oddanie- i myślimy, że to się przełoży na nasz związek. I na początku nawet tak jest…
A potem to się niepostrzeżenie zmienia. Jesteśmy nękani…psychicznie. Najgorsze jest to, że ta druga strona nawet nie zdaje sobie z tego sprawy, bo dla niej naturalne jest, że jesteśmy gorsi od jego rodziny: matki, siostry, ojca, brata…Nie rozumie, że swoimi słowami rani i dziwi się, że tak się czujemy: zranieni. A to oznacza o braku empatii i inteligencji emocjonalnej. Od takich osób należy wiać jak najdalej. Tylko co wtedy, jeśli jesteśmy rodziną, wprawdzie tylko we własnych oczach, ale jednak. Podejmujemy walkę. Niestety, nawet jeśli osobnik podejmie ją razem z nami, to na krótko, bo przy nim stoi jego prawdziwa rodzina. To ona go wspiera, daje wskazówki, upewnia, że zawsze będzie miał w niej wsparcie. Każdy nasz błąd, potknięcie przypomni i podkoloryzuje, tylko dlatego, że chcemy żyć w autonomicznym związku, a nie w symbiozie z rodziną partnera i z partnerem, który tak silnie w tej symbiozie tkwi. Chcemy niezależności, gdyż tendencje symbiotyczne, to przejaw przewlekłego zaburzenia równowagi sił w relacjach rodzinnych. Zawsze będziemy po tej przegranej stronie.
Może ja się nie znam. Jestem jedynaczką, i szczerze mówiąc, to nigdy nie odczuwałam braku rodzeństwa. Mam dwoje dzieci: córkę i syna. Nie żyją ze sobą jak pies z kotem, ale również nie żyją w symbiozie. Gdy poznałam relacje pewnego rodzeństwa, to nawet pomyślałam, że szkoda, że Tuśka z Miśkiem nie są tak blisko ze sobą. Potem pomyślałam, że takie relacje są rzadkie, a mając pośród znajomych sporo rodziców dwójki dzieci różnej płci, miałam potwierdzenie tego. Dziś wiem, że to nie jest normalne, a przynajmniej normalne nie jest w tym przypadku. Bynajmniej nie same relacje między nimi, ale do czego potrafi jedna ze stron je wykorzystać: do wyeliminowania przeciwnika, jeśli uzna kogoś za takiego…
Po przekopaniu się przez Baniapedię Bania znalazła tylko dwa rozwiązania:
1. Wyprowadzenie się na antypody (od „prawdziwej” rodziny) i limitowanie kontaktów: początkowo raz na miesiąc, później tylko z okazji świąt – ewentualnie przez skajpa.
2. Odcięcie się od pseudosymbionta i jego rodziny najszybciej, jak to możliwe. Każda chwila oczekiwania, napędzana nadzieją, że zmieni się na lepsze, kaleczy nieodwracalnie.
PolubieniePolubienie
Problem polega na tym „możliwe”- bo często ono jawi się jako niemożliwe albo trudne ( co w sumie jest ) do wykonania…Do pewnej świadomości trzeba dojść samemu…
PolubieniePolubienie
Bania w roztargnieniu zapomniała dodać, że – całkowicie się z Panią Profesor zgadzam – prawdy objawione nie są naszymi prawdami. Każdy musi sam, w swojej osobistej pedii…
PolubieniePolubienie
Postronni nawet Bliscy mogą tylko wspierać….
PolubieniePolubienie
Myślę, że taka pseudosymbioza może przyczynić się do rozpadu małżenstwa, osobiście znam takie przypadki.
PolubieniePolubienie
w 95% na pewno tak…
PolubieniePolubienie
kazdy zwiazek , w ktorym ktos chce manipulowac i rzadzic jest chyba nieodpowiedni. Nawet moge sobie wyobrazic , ze osoba manipulujaca ma z tego korzysci, ale ze osoba manipulowana tak sie daje to przykre… a gdy musimy wlasnie na takowej budowac nasza rodzine, to marnie to rzeczywiscie wyglada…ciekawy temat …pozdrawiam
PolubieniePolubienie
Najczęściej osoba manipulowana nie widzi lub nie chce zobaczyć, że tak się dzieje…
Rzeczywistość jest trudna.
Pozdrawiam.
PolubieniePolubienie
Mój kolega mówi o swojej córce, żyjącej w symbiozie z matką, że owa córka jest „nie do końca urodzona”. Moim zdaniem to bardzo trafne określenie. Są nie-do-końca-urodzone-dzieci i matki, które nie do końca urodziły. Z taką matką nie-do-końca-urodzone-dziecko, choćby miało 40 lat, musi konsultować nawet kolor papieru toaletowego. Na początku znajomości to może być nawet ujmujące, ale i tak powinno się drugiej stronie zapalić czerwone światło.
Podobny związek między rodzeństwem jest nienormalny i – moim zdaniem – należałoby to skonsultować ze specjalistą – psychologiem lub psychiatrą.
Uważam, że tacy ludzie nie są w stanie stworzyć swojej rodziny, bo tak naprawdę nie ma ona dla nich znaczenia. Liczy się tylko mama i tata oraz rodzeństwo.
Co można zrobić? Moim zdaniem nie ma co liczyć na cud i nagłą zmianę frontu. Ja bym chyba brała nogi za pas, póki jeszcze można. Choć z doświadczenia wiem, że na uwolnienie się od zła każdy moment jest dobry.
Serdeczności:)
PolubieniePolubienie
Też tak uważam, że potrzebny specjalista, terapia.
W tym przypadku, też wątpię, że cud nastąpi, szczególnie, że trudno odciąć się od rodziny, która na to nie pozwala.
Nigdy nie jest za późno, bo lepiej późno niż później…
Uściski:)
PolubieniePolubienie