O ZUS-e można dużo i namiętnie, ale rzadko dobrze…

Gdzieś tak w połowie marca skończyły mi się świadczenia (wykorzystałam półroczne zwolnienie lekarskie), więc z poślizgiem (z własnej winy) złożyłam dokumenty na świadczenie rehabilitacyjne. Tak zadecydowała moja pani Doktor Onkolog, wpisując w dokumentach, że nie jestem w stanie o własnych siłach stawić się przed szacowną komisją, czyli przed lekarzem orzecznikiem. Przyznaję, że byłam przekonana, iż na podstawie złożonych dokumentów oraz tego, co już posiadał ZUS, to zasiłek przyznają mi zaocznie. O jakże byłam w błędzie.
Jeszcze przed świętami i ostatnią chemią, ktoś do mnie dzwonił z nieznanego stacjonarnego numeru. Pierwsze dwa połączenia odrzuciłam, trzecie już odebrałam i słyszę, jak pani się przedstawia i pyta się, czy ja to ja. No ja. Pani mnie informuje, że dzwoni z ZUS-u w sprawie zasiłku rehabilitacyjnego i słyszę: jutro przyjedzie do pani lekarz orzecznik. Odpowiadam, że przyjechać może, ale mnie nie będzie, bo właśnie jadę do szpitala, w którym będę kilka dni, a po wyjściu nie wracam od razu do domu. W słuchawce słyszę dezorientację i zastanawianie się, czy wysłać orzecznika do DM, czy też nie. W końcu pani postanawia, że jak wrócę do domu, to mam zadzwonić i poinformować, a wtedy ustalimy nowy termin. Dzwoniłam przez dwa dni i nikt nie odbierał ( było to w Wielki Czwartek i Piątek), aż w końcu OM wpadł na pomysł, że zadzwoni pod inny numer do pani, z którą już niejeden ZUS-oski problem rozwiązywał i poprosi o pomoc. Oczywiście dodzwonił się za pierwszym razem, owa pani obiecała sprawdzić, dlaczego nikt nie odbiera i oddzwonić, co też zrobiła po niecałych pięciu minutach. W końcu rozmawiałam z osobą odpowiedzialną za umawianie pacjentów z lekarzem orzecznikiem. Oczywiście poinformowała mnie, że tydzień poświąteczny nie wchodzi w rachubę, bo nikt nie wyjeżdża w teren (ciekawe dlaczego?) i podała datę…zgadnijcie jaką? Taaak…wtorku- potworka 🙂 Znowu musiałam ją poinformować, że mnie tego dnia nie będzie. Następny termin to dwa dni później, czyli czwartek, ale uprzedziła mnie, że w środę przedzwoni i potwierdzi.
Gdy nadeszła środa, a telefon, choć nie milczy, to jednak z ZUS-u nikt nie dzwoni, więc tak kole 14. postanowiłam sama przedzwonić. Wprawdzie nie miałam zamiaru ruszać się z domu, ale chciałam się dowiedzieć o przybliżonej godzinie ewentualnej wizyty. Dodzwonić się (numer cały czas wolny) nie było łatwo, ale do iluś tam razy sztuka ;). Przedstawiłam się i wyłuszczyłam, w jakiej sprawie dzwonię. Usłyszałam, że jutro orzecznika u mnie nie będzie. Tak postanowił główny lekarz i już. Trasa nie po drodze. Nikt mnie nie poinformował, bo dzwonią tylko, gdy mają potwierdzić przyjazd. Dowiedziałam się też, że wyjazdy w teren są tylko w dwa dni w tygodniu. Pani ustaliła wstępnie kolejny termin, który w ogóle nie jest zobowiązujący. Od razu uprzedziłam, że jeden wtorek wypada, bo mam odbiór wyników i wizytę u lekarza. A na koniec powiedziałam, że od miesiąca jestem już bez świadczeń. I to chyba najbardziej poruszyło panią, z którą rozmawiałam, bo odpowiedziała, że poinformuje głównego lekarza, że sprawa jest pilna. Mnie w tym wszystkim co innego poruszyło. Podczas któreś z rozmów usłyszałam, że lekarz orzecznik przyjeżdża do mnie na badanie. Przepraszam bardzo, ale co ma zamiar badać? Jestem ciekawa jakiej specjalizacji będzie. Jeszcze ani razu- stawałam przed komisją kilka razy- nie „badał” mnie orzecznik onkolog, żeby stwierdzić moją niezdolność do pracy. Za to moją przyjaciółkę owszem, gdy złamała nogę…bynajmniej nie z powodu choroby nowotworowej tylko z powodu nieodśnieżonego chodnika…
Mam tylko nadzieję, że z wizytą nie przyjdzie ten sam lekarz, który mnie uzdrowił stwierdzeniem, że jak wszystko wycieli, to jestem zdrowa. Bo nie ręczę za siebie, że nie rzucę mu w twarz, iż niepotrzebnie przyjechał, bo tu nie ma co ON badać już od 6 lat…

Od razu uprzedzam, że nie mam pretensji, że termin wizyty jest wciąż odkładany, bo tu akurat więcej „winy” jest z mojej strony. Wciąż jednak mam zastrzeżenia co do zasadności samej wizyty, bo gdyby nie ustawowe 182 dni zwolnienia, to wciąż byłabym na zwolnieniu (bo jestem w trakcie leczenia) i taki zasiłek to tylko jego formalne przedłużenie. I gdy usłyszałam w słuchawce, że trasa wybierana jest tak ,by koszty były jak najmniejsze, to sobie pomyślałam, że przecież i tak zwracają koszty dojazdu pacjentom, którzy osobiście się do nich zgłaszają. A jeśli już tak szukają oszczędności, to naprawdę ta wizyta jest nieuzasadniona- według mnie oczywiście.
Wiem, wiem, procedury…

Kibicowałam pani Katarzynie K. w starcie na prezesa ZUS-u. Uważam, że się po prostu jej przestraszyli 😉 Niestety popełniła błąd, informując -prasę i występując w TV- o swoich planach dotyczących zmian w ZUS-ie. Znowu ktoś zostanie obsadzony z klucza partyjnego. Szkoda. Podobało mnie się jej podejście, że ZUS jest dla obywateli, a nie odwrotnie…

10 myśli na temat “O ZUS-e można dużo i namiętnie, ale rzadko dobrze…

    1. Wiem, wiem, muszą naocznie zobaczyć i…zbadać. I o to badanie mi chodzi, bo to nie jest żadne badanie…no chyba, że dokumentacji lekarskiej, ale do tego pacjent im nie potrzebny, przynajmniej nie w każdym przypadku…

      Dziękuję.

      Polubienie

  1. Te wszystkie procedury mają na celu (taką mam nadzieję) wyeliminowanie oszustw ze strony pacjentów, a takich jest sporo. Znam przynajmniej dwie osoby, które pobierają rentę, choć ta im się tak naprawdę nie należy. I przez takich ludzi cierpią osoby naprawdę chore. Inną sprawą jest skład tych komisji, które orzekają o stanie naszego zdrowia i tu chyba nic się przez lata nie zmieniło, bo w latach 90-tych o mojej niezdolności do pracy z powodów ortopedycznych zdecydował foniatra. Nawet chyba nie rozumiał co w tych moich papierach było napisane, a jedyne pytanie brzmiało:”A pani to tak o tych kulach musi chodzić? Bez nich się nie da?” Przyznam, że zbaraniałam, choć pyskata jestem od urodzenia.
    Słoneczka życzę:)

    Polubienie

    1. Uśmiałam się, choć to wcale śmieszne nie jest…;)

      Kiedyś renty przyznawano z dużą łatwością. W moim ŚR kilka lat temu w ZUS-ie była łapówkarska afera, pozwalniano kilku orzeczników, i teraz jest nacisk na uzdrawianie. Raz usłyszanym od orzeczniczki, że nie da mi więcej niż na rok, bo jej to zakwestionują i jeszcze w ogóle nie dostanę…

      A osobom, które nie powinny mieć renty, to ktoś im je przyznał, i ja uważam, że bardziej nieuczciwy ( a może bardziej chciwy) był lekarz, który to zrobił.

      Słoneczko pięknie świeci i żal, że jeszcze z niego nie korzystam…
      Serdeczności 🙂

      Polubienie

  2. Kiedy się tak czyta o tych kontrolach zusowskich, naprawdę można pomyśleć, że pracują w nich cudotwórcy. Niejednego już „uleczyli”. Przynajmniej na tyle, że renta była mu już (według nich) niepotrzebna… Ech, szkoda słów, bo tylko człowiek się wnerwia.

    Polubienie

  3. Raz w życiu zdarzyło mi się powiedzieć coś dobrego o Zusie, tylko raz. Pracodawca Kocura mataczył z ubezpieczeniem dla mnie i Mili, zadzwoniłam na infolinię i pani bardzo mi pomogła. Ale to wyjątek potwierdzający regułę.

    Ja myślę, że szkoda, że ta pani tak głośno o tym mówiła i że się za nią wzięli. Chciałabym zobaczyć na tych wszystkich stanowiskach ludzi młodych, może właśnie powiałoby świeżością i coś by się zmieniło. W tym wieku jeszcze ma się ideały, więc czemu nie? Naprawdę chciałabym. Ale to chyba jeszcze nie ten czas..

    Polubienie

    1. Myślę, że nie jest aż tak źle, wiele pań uczynnych i frontem do pacjenta pracuje w tym najbardziej nielubianym przez obywateli urzędzie. Ale często się zdarza, że trafia się na niekompetentne osoby, ale to nieludzkie przepisy najbardziej uderzają w ludzi.

      Qrczę, no ja też naiwnie wierzyłam, że jej się uda, że nadejdą zmiany…ech.

      Polubienie

Dodaj komentarz