Lepiej późno niż wcale…

Po mozolnym, długim, gorącym dniu zaległyśmy na tarasie. Z Perłą w ręku. Nareszcie można było złapać porządny łyk powietrza, i nie tylko…Słońce już zasypiało, a my przeciwnie- budziłyśmy się do życia. Och, nie były nam w głowie żadne ekscesy, ale długie nocne rozmowy z regularnym płukaniem gardła, czyli nawilżaniem się od wewnątrz.  Niestety, nasze  dzieci nosiło!  Stwierdziły ( mój Drugorodny i Przyjaciółki Drugorodna),  że koniecznie muszą się zanurzyć w otchłań wody, dużo większej niż domowa wanna. Na dodatek miały  ochotę na nasze towarzystwo…Po dysputach gdzie, padło na najbliższy” kurort „,  oddalony 15 minut jazdy autem. Także już  po niecałej półgodzinie- o 21.30-,całą czwórką pływaliśmy w jeziorze, pod osłoną nocy rozświetlonej lampami na plaży. Czwórką- to nie adekwatne słowo. Pływałam ja i Misiek. Dziewczyny  moczyły się po szyję. Młodsza z powodu kontuzji, a starsza… No właśnie…

Cztery lata temu „zmusiłam” Ją do zanurzenia się w morzu, czyli wejścia dalej niż do kolan. Po raz pierwszy w życiu. Przełamała swój strach, lęk, choć obawy pozostały… To zaowocowało tym, że tego roku  rozpoczęła indywidualną  naukę pływania. Śmieje się, że jest najgorszym uczniem w historii pracy  instruktora i być może najstarszym 😉

Samo to, że- znowu przy mnie- po raz pierwszy zanurzyła się w  jeziorze, tym razem bez przełamywania strachu, choć z dozą ostrożności- nie odważyła się na próbę pływania-dało Jej tyle szczęścia i wigoru, że gdy my po godzinie wyszliśmy z wody, Ona wciąż w niej tkwiła, ciesząc się jak dziecko. Na niebie pojawiły się gwiazdy i księżyc, było cudownie….woda ciepła, powietrze również i, gdyby nie  atak komarów…po wyjściu z wody…to dłużej słuchalibyśmy okrzyków i pomruków zadowolenia dochodzących z wody. A tak, zaczęliśmy poganiać entuzjastkę nocnej, jeziornej kąpieli, do powrotu na brzeg, a co za tym szło, do powrotu do domu… 😉

Przyjaciółka wniebowzięta powtarzała ile to mi zawdzięcza, i co przez te wszystkie lata straciła, bojąc się wody…A ja uświadomiłam sobie, że mając kilka jezior w okolicy, tak rzadko na nich bywam. Nie przepadam za wylegiwaniem się na plaży, za zgiełkiem ludzi, i tłumem w wodzie- nie dotyczy to naszego morza- a wystarczyłoby wieczorem podjechać by w  spokoju popływać…

Dziewczyny na drugi dzień wyjechały. A ja z OM i lokalnymi Przyjaciółmi  powtórzyłam wieczorny  wypad nad jezioro…Tym razem jeszcze było widno, ale bez tłumów, a po wysiłku w wodzie, można było zjeść pyszną smażoną sielawę…

Lepiej późno niż wcale- pomyślałam, gdy uświadomiłam  sobie własne zaniechanie 😉 Czasem mamy coś na wyciągnięcie ręki, ale albo nie dostrzegamy tego, albo zwyczajnie nie chce nam się po to sięgnąć.

Znowu  upały wróciły. Absolutnie nie narzekam, bo  wiąże się  to z ciepłymi wieczorami umożliwiającymi nocne kąpiele…A to jest wielka przyjemność 🙂 w każdym wieku ;P

18 myśli na temat “Lepiej późno niż wcale…

  1. Ja też nie narzekam na upały, bo… mnie do cna wykończyły – nie mam sił 🙂 A nocnych wypadów nad jeziorka zazdroszczę. U mnie tylko płatne kąpieliska…
    Buziaki :)))

    Polubienie

    1. Lenusi, ja też nie lubię ( ale nie narzekam!), dla mnie 27 stopni to już upał, który ewentualnie znoszę, ale blisko wody…Tylko, że lubię lato….i zawsze dla mnie jest ono za krótkie…

      Polubienie

Dodaj komentarz