Moją Przyjaciółkę przy okazji własnych urodzin, dopadł kryzys wieku dojrzałego. Trochę spóźniony, bo już dawno przekroczyła magiczną czterdziestkę, i jednocześnie w swej sile zbyt wczesny, bo do wejścia w drugą połowę życia wciąż ma jeszcze daleko. Jeszcze nie popadła w depresję, ale ta stoi u drzwi i wygląda na to, że za chwilę sobie je otworzy. Drażliwość, napady smutku i beznadziejności, i niezrozumienia przez bliskich, a przede wszystkim przez własnego małżonka, towarzyszą jej już na co dzień. Ma poczucie, że jako kobieta stała się niewidzialna, że funkcjonuje tylko jako matka i gospodyni domowa. Że tak naprawdę, to wszystkie drzwi możliwości, zamykają się przed nią z trzaskiem. Coraz częstsze dolegliwości fizyczne, codzienne spojrzenia w lustro kumulują się z obniżonym poczuciem wartości, stwarzając przekonanie o ogromnych zmianach i wykluczeniu z dotychczasowego życia. Bo nagle na nic nie ma ochoty i sił. Jeszcze się nie poddaje, ale zamiast błysku w oku, wciąż tkwi w nim smutek i jak na razie ma się całkiem dobrze.
Kryzys wieku dojrzałego…
Problem mojej Przyjaciółki tkwi w tym, że obcy jej jest zdrowy egoizm. Tego musi się po prostu nauczyć. Akceptacji siebie, czyli i duszy i ciała. Ciała, które przecież z upływem czasu zmienia się, i choć dieta, uprawianie sportu, korzystanie z dobrodziejstw gabinetów kosmetycznych pomaga utrzymać je w dobrej kondycji, to i tak wszystko zależy od tego, czy się docenia swoje lata, czy nie. Bez tego każdy upływ czasu będzie w pewnym sensie traumą, lękiem przed przemijaniem.
Drugim problemem, i chyba podstawowym, to jest mąż, czyli komplikujące się wspólne relacje. Najbardziej ją boli brak zrozumienia, akceptacji, docenienia i szacunku. To wszystko powoduje destrukcyjne myślenie, że nic w życiu już ją nie czeka. A na pewno nie z nim.
I choć jeszcze nachodzi ją zapał by coś zmienić, czegoś nowego doświadczyć, to szybko gaśnie.
Uprzedzając komentarze typu: zostaw „drania”, napiszę, że nie zostawi, choć werbalnie nie raz już się odgrażała.
Staram się, by sobie uświadomiła, że jeśli uważa, że nic z nim ją już nie czeka, to nie oznacza to, że przy nim również. Bo to już zależy tylko od niej samej. Potrzeba tylko sporej dawki zdrowego egoizmu, energii i zapału, by zawalczyć o siebie. Zdjąć z siebie szatę domowej cierpiętnicy, czapkę niewidkę i zacząć żyć w nowej roli. Owszem, potrzebny jest czas i cierpliwość, by się tego nauczyć. Ale w końcu się uda.
Uda się i już!
W ramach terapii zaleciłam wiosenne zakupy ciuchowe. Niestety niewspólne i… Przyjaciółka owszem obkupiła się okrutnie: trzy pary butów, dwie spodni i kilka bluzek. Cudownie….gdyby nie to, że wszystko w smutnych ciemnych kolorach. Zważywszy na to, że ja wcześniej o mało co nie wyszłam ze sklepu z różowymi spodniami, które zamieniłam na intensywnie niebieskie, a wściekle żółtą bluzkę na żółć musztardową, za to mając do wyboru granatowe baleriny z mięciutkiej skórki i takie same tylko pomarańczowe, wybrałam pomarańczowe- to zrobiło mi się smutno, co nie omieszkałam oznajmić. Dostałam obietnicę, że na następne zakupy idziemy razem. Już ja dopilnuje by kolor zagościł w jej szafie. Na razie w szafie, a potem w życiu!
Wszak wokół tyle jest możliwości.
Prawda?